Motto: Z powodu chororoby sklep nieczyny (wywieszka na osiedlowym sklepie, lata 80. ubiegłego wieku, pisownia oryginalna)
Tak, wiem, że wymówka chorobowa pojawia się często w Gazetkach, ale co robić – miejmy nadzieję, że kiedyś z tego wyrośniemy (mama jednej z moich przyjaciółek, znająca mnie od drugiego roku życia, za każdym razem, gdy widziała mnie chorą, mówiła krzepiąco: Nie martw się, Natalko, wyrośniesz z tych chorób; aż kilka lat temu spotkała mnie znów kaszlącą i zakatarzoną i już zaczęła tradycyjne pocieszenie, kiedy jednak słowa zamarły jej na ustach, bowiem przypomniała sobie, od ilu lat mi to mówi…). Tym razem ofiarą złośliwych belgijskich mikrobów padło Dziecko Starsze – a że Pani Doktór wysłuchała mu w płucach początki ich zapalenia, stanowczo nakazała Młodemu siedzieć w domu. I tak nie mam ani chwili spokoju. Szczęście, które bije od niego – ominie całkiem sporą ilość klasówek z greki i łaciny, nie mówiąc już o referacie z francuskiego – w żaden sposób nie pozwala mi na spokojną analizę kolejnych kulinarnych aspektów rzeczywistości komunistycznej, na podstawie książki „Kuchnia polska” z 1955 roku. Biedne Dziecko oczywiście nie jest w stanie skupić się na nauce („tak strasznie kaszlę, mamusiu, myślę, że zaraz sobie te płuca wypluję”), słucha zatem listy przebojów z jakiejś muzycznej stacji telewizyjnej, a potem wyszukuje te same teledyski na Youtubie i puszcza je jeszcze raz, i jeszcze raz… Dobrze, że sam nie śpiewa, tyle mojego. Proszę, żeby przyciszył i dobre Dziecko przycisza, ale zaraz przychodzi i pyta: Mamusiu, pracujesz? Nie chciałbym ci przeszkadzać, ale miałabyś trzy minutki? Taki super teledysk ci puszczę, to tylko chwilka!
Nie chciałabym jednak zostawiać Drogich Czytelników na weekend o zupełnie suchym pysku, że się tak wyrażę kolokwialnie (to uboczny efekt pozostawania w domu z trzynastoipółlatkiem – choć mogłoby być gorzej, bowiem Młody właśnie kończy sagę o Wiedźminie i jego aktualne słownictwo pozostawia wiele do życzenia, jeśli chodzi o wymagania salonowe). Tak więc do poczytania przesyłam Wam tym razem mały przepisik, który ze wzruszeniem znalazłam w tejże „Kuchni polskiej”, a który wielokrotnie robiłyśmy z Mamusią podczas ciemnej nocy stanu wojennego (a także z okazji każdego zagniatania ciasta na makaron). Przepis cytuję in extenso, a maleńki komentarzyk znajdziecie na końcu:
Makaron zapiekany z jabłkami „sianko”
ciasto:
25-30 dkg mąki
3 jajka
sól
2 dkg masła do posmarowania rondla
2 dkg tartej bułki
nadzienie:
70 dkg jabłek
6-10 dkg cukru
6-10 dkg masła
5 dkg cukru w mączce
Mąkę przesiać na stolnicę, w środku zrobić dołek, wbić umyte jaja, lekko osolić, dodać 1-2 łyżki wody, zagnieść twarde ciasto, starannie wyrobić. Ciasto podzielić na części. Wywałkować bardzo cienko, pozostawić do przeschnięcia. Następnie każdy placek przekrajać na połowę, zwinąć w rulon, przysunąć do brzegu stolnicy i ostrym nożem krajać drobne kluseczki. Makaron rozrzucić na stolnicy, przesuszyć. Włożyć na blachę, lekko zrumienić w nagrzanym piekarniku. Jabłka umyć, obrać, zetrzeć na tarce do warzyw o dużych otworach. Przyprawić do smaku cukrem i tłuczonym cynamonem. Rondel posmarować masłem, posypać bułką tartą. Na dnie ułożyć warstwę makaronu, skropić obficie topionym masłem, dać jabłka i tak powtórzyć 2-3 razy. Przykryć makaronem, polać masłem. Wstawić do gorącego piekarnika i zapiekać około 40 minut. Gdy jabłka są miękkie, a makaron wypieczony, okrążyć nożem dookoła ciasta i wyłożyć na okrągły półmisek. Z wierzchu posypać cukrem w mączce. Podając jako deser, przyrządzić z mniejszej ilości.
A teraz komentarze:
1. Makaron naprawdę musi być bardzo cienko pokrojony, na tytułowe sianko;
2. Nigdy nie robiłyśmy z Mamusią kilku warstw, a jedynie spód i górę – warstwa spodnia nasiąka masłem, cukrem i sokiem z jabłek, dzięki czemu staje się pięknie skarmelizowana, zaś górna wypieka się na ciemnozłoto i chrupiąco. W środku natomiast mamy jeszcze jedną konsystencję – miękkie, słodko-kwaśne jabłka z odrobiną cynamonu…
3. Zgodnie z ówczesną tradycją pisania przepisów, nie podano temperatury piekarnika (z podrozdziału „Nasza kuchnia” wynika, że w ogóle takich urządzeń nie było zbyt wiele, a co dopiero z termometrem!) – sądzę, że powinno się piec nagrzać do 180 stopni. Kiedy podpiekamy suchy makaron, trzeba pilnować, żeby się po brzegach nie przypiekł zanadto; samą leguminę, jak mawiała o takich daniach moja Babcia, w istocie pieczemy ze 40 minut. Góra musi być dobrze rumiana i chrupiąca. Cukier puder absolutnie konieczny. A, oczywiście nie wyjmujemy zapiekanki z naczynia – stawiamy gorącą (lub ciepłą) na stół i nakładamy dużą łyżką. Vanilla custard, anybody?
4. A jeśli już mówimy o stylu pisania przepisów – zauważyliście, jak rozkosznie staroświecki jest ten tekst? Na przykład określenia takie, jak „wywałkować” lub „wypieczony” właściwie nie pojawiają się w dzisiejszych przepisach. A któż by pamiętał o takiej stolnicy?! Ja wprawdzie akurat stolnicę posiadam, u nas na wsi, bo zawsze może się zdarzyć urodzaj jagód w okolicznych lasach, a wtedy podstawowym żądaniem całej rodziny stają się pierogi. U normalnych ludzi takie urządzenie jednak już nie występuje. „Rondel” z kolei służy dziś jedynie do gotowania, zresztą powszechnie został zastąpiony zwykłym „garnkiem”, a przecież rzeczywiście kiedyś w nim się zapiekało – my z Mamusią naszą jabłkową zapiekankę robiłyśmy jednak w szklanej formie, dzięki czemu było widać, czy spód ładnie się karmelizuje.
I to by zasadniczo było dziś na tyle, łomot z salonu (telewizor) i kuchni (komputer) zdaje się narastać. Zawsze mówiłam, że nic tak nie uzdrawia dziatwy w wieku szkolnym, jak zwolnienie wypisane przez lekarza (czyli nie do podważenia)...
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza dokumentnie ogłuszona Rihanną, Shakirą, Lady Gagą, Shy Ronnie’m, Akonem, The Lonely Island, Eminemem (Bogu Najwyższemu dzięki, że Starsze Dziecko wyjątkową niechęcią darzy niejakiego Justina Biebera, bo wtedy oszalałabym z pewnością i byłoby po ptokach) -
Natalka
Motto: „Ogólny kierunek prac jest następujący: 1. wyjęcie produktów i sprzętu na stół, 2. wykonywanie prac przygotowawczych przy stole, 3. nadzór nad cieplnym przerobem potraw, 4. wykończanie potraw, 5. podawanie ich do stołu, 6. zmywanie naczyń.”* więcej...
Pisałam tydzień temu, że wróciłam z Polski pełna rozmaitych wrażeń oraz noworocznych postanowień. Z tymi postanowieniami to jest tak, że w pierwszych dniach stycznia wyglądają świeżo, pięknie i kusząco, niczym stos dopiero co złowionych krewetek na rybnym targu w Ostendzie, w dziwny sposób tracą na uroku w połowie miesiąca, podobne raczej podeschniętej „dupce” żółtego sera, zaś na początku lutego przypominają już mocno przywiędłe jabłuszko na przednówku – rozsądek nie pozwala go wyrzucić, ale skonsumować też ciężko… więcej...
Czytelnicy ukochani - witajcie, witajcie w nowym roku! Po powrocie z Najjaśniejszej Ojczyzny, ze świątecznie pozbawionych internetu wakacji, z wielkim rozczarowaniem, wręcz smutkiem dostrzegłam, iż życzenia świąteczne (takie przemyślane, wypieszczone, wychuchane niemal) nie zostały do Was na czas rozesłane! więcej...
Drodzy i kochani, znani i nieznani Czytelnicy! W ten dzień piękny, jedyny w roku (wprawdzie każdy dzień jest jedyny, ale ten w szczególny sposób), radosny i melancholijny zarazem, ciepły (choć gdzieniegdzie mroźny), pachnący grzybami, kapustą i piernikiem – otóż w ten dzień właśnie chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia. Ale zanim do tego dojdę, najpierw podziękowania: więcej...
Kochani! Jak to mówią: nieszczęścia chodzą parami, in miseriam nascimur sempiternam*, jak nie urok, to przemarsz wojska (mój tekst ulubiony – któż miałby dzisiaj taką wyobraźnię i elokwencję, by zestawić takie właśnie nieszczęścia w jednym powiedzeniu?!), zaś na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje... więcej...
Kochani i drodzy Czytelnicy! Nie będzie dziś dużo czytania, stety czy niestety (niepotrzebne skreślić). Otóż laptop mój nieszczęsny zapadł na przedziwną, przynajmniej dla mnie, chorobę, polegającą na tym, że wiatraczek służący (chyba) do schładzania silniczka (?!) zaczął chodzić tak głośno, że własnych myśli nie słyszę! więcej...
Ta ram tam tam, ta ram tam tam – oto mamy Wieczorną Gazetkę Kuchenną Numer 100!!! Aż wierzyć się nie chce, że jest ich aż tyle, i że tak szybko do tego jubileuszowego numeru dotarliśmy – a prywatnie zupełnie dodam, że szczególnie wierzyć mi się nie chce, że to ja sama już tyle napisałam! więcej...
Kochani! Dzisiejsza Gazetka będzie typu „uzupełnienia, poprawki, dokończenia i peesy”, a są ku temu dwa istotne powody. Otóż w przyszłym tygodniu będą moje imieniny (świętej Natalii z Nikodemii) i mam ochotę napisać sobie z tej okazji świeżutką Gazetkę o ulubionych daniach i najlepszych posiłkach spożytych (jak dotąd) w życiu. Drugim powodem jest to, iż przyszłotygodniowa Gazetka będzie również Gazetką NUMER 100!!! więcej...
Na samym wstępie uprasza się o wybaczenie autorce nadużycia słowa „beznadzieja” w rozmaitych formach, jest ono bowiem głęboko uzasadnione zarówno tematem dzisiejszej Gazetki, jak i ogólnym obecnym nastawieniem życiowym jej autorki. więcej...
« | Grudzień 2024 | » | ||||
Pon | Wt | Śr | Czw | Pią | Sob | Nie |
1 | ||||||
2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 |
9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 |