W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Gazetka beznadziejnie depresyjna

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Gazetka beznadziejnie depresyjna

Na samym wstępie uprasza się o wybaczenie autorce nadużycia słowa „beznadzieja” w rozmaitych formach, jest ono bowiem głęboko uzasadnione zarówno tematem dzisiejszej Gazetki, jak i ogólnym obecnym nastawieniem życiowym jej autorki.

Jestem meteopatką. Zgodnie z Wikipedią (a stan meteopatyczny osiągnęłam taki, że nawet nie chce mi się wstać i zajrzeć do poczciwej Encyklopedii Powszechnej, choć sama przecież gonię Dzieci, żeby nie ufały wyłącznie wirtualnym źródłom wiedzy, bo zanikną im inteligenckie umiejętności korzystania ze słowników, encyklopedii oraz czytanie mapy; cóż, w moim obecnym stanie ducha stać mnie jedynie na apatyczne klikanie…): „Meteoropatia, meteopatia - patologiczna reakcja organizmu człowieka na działanie czynników meteorologicznych, uzależniona od jego wrażliwości indywidualnej. Chorobotwórcze działanie zmian pogody na organizm. Objawami są ogólne osłabienie organizmu, senność, niestabilność emocjonalna. Mogą pojawić się ból głowy oraz stawów (w przypadku choroby zwyrodnieniowej, wcześniejszych uszkodzeń)”. Bóle stawów się nie pojawiły, może z powodu braku tej choroby oraz uszkodzeń, ale kto wie… Tylko czekam. Cała reszta natomiast zgadza się, jak w banku: „ogólne osłabienie” nie pozwala mi przejść tych pięciu metrów do pokoju Starszego Dziecka po odpowiedni tom Encyklipy. „Senność” – a co ja Wam będę szczegółowymi opisami głowę zawracać, wystarczy powiedzieć, że szczęka od ziewania przeskakuje mi na plecy (wyrażenie z Broszkiewicza, nie moje). „Niestabilność emocjonalna”… Hm. Nawet nie chce mi się o tym myśleć, a co dopiero pisać, zresztą starczy spytać Męża i Dzieci (to z kolei z Kaczmarskiego – sami widzicie, że nie stać mnie nawet na własne konstrukcje literackie i muszę posiłkować się uznanymi autorami, w dodatku z pamięci, bo skoro nawet po Encyklopedię nie wstanę, to po inne książki tym bardziej).

A wszystkiemu winna pogoda – może dotarły do Was mrożące krew w żyłach opisy zalania Belgii przez wyjątkowo uporczywe opady deszczu? Wszystko prawda – uporczywość była obezwładniająca, z beznadziejnie szarego nieba („Pod niebem szarym tak, że koty tracą maść” – Brel tym razem) lało ciurkiem przez równy tydzień, człowiek naprawdę zastanawiał się, gdzie też ta woda się podziewa, bo choć trawnik zrobił się grząski, to jednak nie zmienił się w staw (choć gdyby tak jeszcze z tydzień popadało…). Przejazd przez autostrady wymagał posiadania amfibii, gdyż woda nie zdążała spływać na pobocza nawet w ardeńskich pagórkach, a co dopiero na powszechnych w Belgii nizinach. Na głównej ulicy naszego miasteczka pojawiły się przeciwpowodziowe worki z piaskiem. Szkolny autobus Starszego Dziecka nie dojechał na przystanek, bo zakopał się w błocie – ku wielkiemu rozgoryczeniu Dziecka mój samochód okazał się odporniejszy na warunki atmosferyczne, w związku z czym mogłam osobiście dostarczyć nieszczęśnika na miejsce kaźni. Ogólnie zatem rzecz ujmując – beznadzieja.

Padać wprawdzie przestało, beznadziejna szarość jednak nie ustąpiła. O, proszę (zdjęcie sprzed dziesięciu minut, słowo honoru):

Każdy nadmiernie przedsiębiorczy promień słońca bezwzględnie przywoływany jest do porządku przez ciężkie szare chmury, których nadciąganie każdy meteopata bezbłędnie wyczuwa swym nadwrażliwym mózgiem. Albo i czym innym.

W dodatku nic, kompletnie i całkowicie nic mi się nie udaje. Wszystko poza tym jest pozbawione głębszego sensu. Nastraja ponuro. Sceptykom oraz rozmaitym beznadziejnie optymistycznym „prostaczkom bożym”, którzy naiwnie i irytująco próbują pokazać mi jaśniejsze strony życia (zapewniam, że nie ma takich) chętnie służę kilkoma przykładami:

1. po chwilowej poprawie wyników z greki i łaciny oraz ogólnych relacji z przybytkiem kształcenia, Starsze Dziecko znów zaczęło przynosić uwagi typu „Uczeń zapomniał pracy domowej/piórnika/podręcznika/zeszytu”, „Syn Państwa odmówił przepisania ćwiczenia na czysto, twierdząc, że nic na to nie poradzi, że niewyraźnie pisze”, „Zamiast powtarzać lekcję, uczeń czyta książkę” lub „Uczeń patrzy w okno, ignorując nauczyciela”. Hej, może Starsze Dziecko też jest meteopatą?! W końcu to może być dziedziczne.

2. Okazało się, że kuny przegryzły przewody paliwowe w samochodzie. Podobno zdarza się to powszechnie, nam jednak dopiero pierwszy raz. Mam nadzieję, że ostatni, ale w obecnym stanie ducha raczej nie sądzę… Na pewno będą przegryzać każdej nocy…

3. Orzechowe ciasto, bardzo zachęcająco wyglądające w niemieckim czasopiśmie kulinarnym, okazało się klapą kompletną – suche, krzywo wyrośnięte i w dodatku beznadziejne w smaku. Powiadają, że za naukę można każdą cenę zapłacić, ale w końcu czterdzieści deka wyłuskanych, pięknych i świeżutkich orzechów włoskich piechotą nie chodzi!

4. Zadałam sobie (apatyczny) trud wypisania na kartce, co powinnam mieć w domu, żeby Dzieci jadły posiłki z zadowoleniem, szybko i bez zbędnego zamieszania. Otóż są to produkty następujące: chleb, makaron, ogórki, mandarynki, kozi twarożek, szynka, mleko, owsianka i dżem truskawkowy Babci Ani. I tak w koło Macieju. Każdy, kto lubi z namysłem wybierać najświeższe owoce i warzywa na straganie, kto potrafi pojechać na drugi koniec miasta po specjalną odmianę salami, kto kotlety jagnięce kupuje u tego rzeźnika, który mięso ma ekologiczne, bez hormonów i ze szczęśliwych zwierząt, kto przeżywa męki podejmowania decyzji w sklepie rybnym, kto wreszcie ma ponad trzydzieści przepisów na samą głupią zupę z dyni – ten przyzna, że taka sytuacja jest głęboko frustrująca, smutna, tragiczna nawet, ocierająca się wręcz o beznadzieję. Zwłaszcza jeśli psychika i tak już została nadwątlona przez sytuację meteorologiczną.

Sami widzicie, jak jest. Beznadziejnie po prostu. Nikt mnie nie zdoła pocieszyć. Chyba że znowu wyjdzie na świat słońce. Ale ono raczej nie wyjdzie. Raczej? Ono nie wyjdzie NA PEWNO!

Pozdrawiam, pochlipując –
przygnieciona nimbostratusem (albo i czym innym) Natalka

PS 1. Z drugiej jednak strony, skoro nikt mnie nie pocieszy, to może jednak spróbuję sama: otóż kiszenie czerwonej kapusty udało się znakomicie! Po dolaniu odrobiny osolonej wody i obciążeniu warzyw talerzykiem wszystko ukisiło się jak trzeba, nie zapleśniało i wygląda teraz tak:

A dla porównania tydzień temu wyglądało tak:

Jak widać kiszonka (oj, nie lubię tego słowa – kojarzy się z pegieerami i straszliwie śmierdzącą paszą, pamiętacie pewnie z wakacji za PRLu?) straciła swoją wielobarwność - wiadomo, że czerwona kapusta wszystko zabarwi prędzej czy później – ale zdecydowanie zyskała na smaku. Wprawdzie pani Gumowska pisze, że taka kiszonka osiąga pełnię dojrzałości dopiero po miesiącu, nie sądzę jednak, żeby przetrwała tak długo. No i ten za…skakujący fioletowy odcień, jak z musicali w technicolorze…

PS 2. Miałam kiedyś przepis na bardzo dobre płatki migdałowe w miodzie. Wiedziałam, w jakim kulinarnym magazynie, ale nie pamiętałam, w którym numerze. Postanowiłam poszukać, bo bardzo mi zależało, z głębokim poczuciem syzyfowatości tej pracy – owego pisma mam roczniki z ostatnich piętnastu lat, zatem piętnaście razy dwanaście, to będzie, to będzie… dużo roboty. I wyobraźcie sobie, że przepis znalazł się już w drugim przeglądanym numerze! Cud. Migdałowe karmelki (dodatek do sałatek lub deserów)

PS 3. Kupiłam sobie maszynę do robienia lodów! Po dwudziestu latach marzeń! Z wbudowanym kompresorem! Nie trzeba zamrażać miski! Lody same się kręcą (na boku, rzecz jasna)! Żeby jednak nie przesadzać z tym pocieszaniem, nie mam na razie możliwości rozwinięcia skrzydeł „w tym temacie” - brak miejsca w zamrażalniku… Na razie więc zrobiłam jedynie lody jogurtowo-pomarańczowe, sorbet cytrynowo-limetkowy oraz lody śliwkowe. Reszta – takie chociażby lody z solonym karmelem albo sorbet z czarnej czekolady z koniakiem – czeka na rozluźnienie zamrażarki. Albo na kupno nowej.

PS 4. Starsze Dziecko wróciło ze szkoły i okazało klasówkę z greki z rezultatem trzynaście punktów na piętnaście, ponoć w dodatku Pani Nauczycielka go pochwaliła. So there is Hope after all…




Podziel się linkiem: