W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / O ciążących sercu zaległościach i obietnicach na przyszłość, czyli o ciągłości niedokończeń

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


O ciążących sercu zaległościach i obietnicach na przyszłość, czyli o ciągłości niedokończeń

Kochani! Dzisiejsza Gazetka będzie typu „uzupełnienia, poprawki, dokończenia i peesy”, a są ku temu dwa istotne powody. Otóż w przyszłym tygodniu będą moje imieniny (świętej Natalii z Nikodemii) i mam ochotę napisać sobie z tej okazji świeżutką Gazetkę o ulubionych daniach i najlepszych posiłkach spożytych (jak dotąd) w życiu. Drugim powodem jest to, iż przyszłotygodniowa Gazetka będzie również Gazetką NUMER 100!!!

Jak szybko ten czas leci, że tak niezwykle błyskotliwie zaskoczę Drogich Czytelników… Przed wydaniem setnym trzeba zatem posprzątać, żeby bez ciążących sercu zaległości i wyrzutów sumienia zająć się celebrowaniem Jubileuszu, co w tym przypadku przełoży się najpewniej na opisy dań z homarów, przegrzebków, ostryg, polędwicy wołowej oraz dziczyzny. Tak zupełnie na pewno to jeszcze nie wiem, bo na temat Gazetki decyduję się najczęściej tuż przed otwarciem nowego pliku w edytorze tekstu (a potem i tak gotowa Gazetka jest o zupełnie czym innym, niż miała być na początku; konsekwencja nigdy nie była moją najmocniejszą stroną).

A zatem bez gadulstwa, a do rzeczy, i to w punktach:

1. w związku z Gazetką zeszłotygodniową (Gazetka beznadziejnie depresyjna) uprzejmie informuję, że choć pogoda wcale się nie poprawiła, to moja meteopatyczna depresja przeszła, jak ręką odjął. Powodem jest zapewne zapowiedź nadciągającego śniegu, co zawsze poprawia mi humor, podnosi z emocjonalnego upadku, otrzepuje z kurzu senności i doprowadza do ładu ze światem. Tu całkiem niedalekie à propos – otóż Tatuś mój zauważył, że w pokoleniu młodych Polaków (z jego punktu widzenia młodych, dodajmy) pojawiła się patologiczna niechęć do zimy, granicząca wręcz z obsesją. Pokolenie to (rzecze Tatuś) histerycznie reaguje na wszelkie prognozy zapowiadające mróz i śnieg, wyraża chęć zapadnięcia w sen zimowy oraz narzeka, że znowu trzeba będzie kilka miesięcy siedzieć w domu, bo warunki atmosferyczne nie sprzyjają ludzkiej działalności jako takiej. A gdzie się podziała staropolska radość z kuligów – pyta Tatuś grzmiącym głosem. Gdzie dickensowskie wzruszenie cicho padającym śniegiem, widocznym w świetle ulicznej latarni? Gdzie wewnętrzne poczucie oczyszczenia na widok świeżych zasp? Gdzie wreszcie sztubacka pokusa rzucenia śnieżką lub zjechania z górki na obcasach? Nie wiem, podzielam jednak rozżalenie Tatusia – na zjawiska meteorologiczne nie ma wszak mocnych i obrazą pokoleniowej inteligencji jest, żeby w obliczu nadciągającej zawiei (lub zamieci) jedyną naszą reakcją była niechętna refleksja, że znów trzeba będzie odśnieżać samochód.
Dodatkowym pozytywnym elementem obecnej pogody – wysoka wilgotność powietrza przechodząca co i rusz w mżawkę oraz temperatura w granicach 2-5 stopni Celsjusza – jest to, że wreszcie mam trochę wolnego miejsca w lodówce! Otóż taras doskonale spełnia się w tej chwili w roli dodatkowej lodówki, nieledwie „komory zero”, dla wyprowadzonych nań z kuchni warzyw:

Chłód i stałe zraszanie utrzymują świeżość!
To by było tyle, jeśli chodzi o pogodową depresję. Jaką depresję? Przecież ma zacząć padać śnieg!

2. W Gazetce Gazetka o otępieniu intelektualnym, spowodowanym nadmiarem ferii szkolnych w jednym z europejskich krajów oraz o strasznej przypadłości nastolatków, bodaj trzy tygodnie temu, cytowałam felieton Nigela Slatera o nastolatkach uznających wyłącznie jedzenie słone, gorące i chrupiące – czytaj: smażone w głębokim tłuszczu – i obiecałam doń komentarz (krótki). Otóż jestem szczęśliwą, acz znużoną, „właścicielką” nastolatka, choć dopiero u początku tego niewdzięcznego życiowego okresu. Szczegółowych opisów Wam oszczędzę, choć przyznam szczerze, że spektrum emocji prezentowanych przez ten wiek przekroczyło moje najgorsze spodziewania… W jednej chwili pięciolatek, ładujący się mamusi na kolana (Jezus Maria!), a zaraz potem naprawdę odpowiedzialny opiekun Młodszej Siostrzyczki; to uczniak zraszający szczerymi łzami zadanie domowe, to znów partner do poważnej rozmowy o literaturze. Ale, ale, miało być o jedzeniu: otóż Starsze Dziecko pod względem preferowanego spożycia zdecydowanie odbiega od proponowanego przez Slatera wzorca. Jeśli chodzi o zachowanie przy stole, wszystko się zgadza („Opadające ramiona, głowa chmurnie opuszczona, oczy wlepione w niewidzialny punkt na kolanach. Całe ciało zdaje się mówić: Nie będę tego jadł”), mogłabym co najwyżej barwnie uzupełnić ten opis. Jeśli jednak chodzi o rzeczy smażone w głębokim tłuszczu, to jest wręcz przeciwnie – żadnych fast foodów! OSTRYGI - YES! MULE (oczywiście bez frytek) - YES! PRZEGRZEBKI, KRABY I HOMARY– YES YES YES! Żadnych hamburgerów na skautowskich biwakach! Za to OWOCE, WARZYWA, NAJLEPIEJ SUROWE (rekord: ponad trzy kilo mandarynek za jednym posiedzeniem). Wszystko bardzo pięknie, zgoda, tylko pozazdrościć – sama nie kocham wszak junk food’u miłością pierwszą i byłabym bardzo zadowolona z takich kulinarnych gustów, gdyby Starsze Dziecko było już zupełnie dorosłe, a najlepiej, gdyby znalazła się jakaś ofiara, która podjęła by się jego żywienia… Bo mój Nastolatek nie uznaje także: żadnego mięsa – kotlecik przesuwany niechętnie po całym talerzu. Żadnej zupy, tak łatwo dostarczającej potrzebnej energii i ciepła. Właściwie żadnej wędliny, niestety sera też nie. Węglowodany niechętnie, nawet makaron wypadł z łask. Mleko za to w dowolnej ilości. Mówicie – ciesz się, kobieto, wystarczy zajrzeć do specjalistycznej prasy: wszelkie artykuły dotyczące żywienia nieletnich pełne są sposobów i sposobików na namówienie dziatwy do jedzenia witamin i picia mleka… Ja zawsze pytam: co mam zrobić, nieszczęsna, żeby moje dziecko, które jeszcze przez jakiś czas powinno trochę porosnąć (zarówno wzwyż, jak i wszerz) i pobudować sobie mózg, które nijak nie wyciągnie niezbędnej dziennie ilości kalorii z paru jabłek i litra mleka, którego nie dam rady karmić wyłącznie owocami morza, zechciało łaskawie zjeść wreszcie COŚ INNEGO… Bo na ten temat prasa specjalistyczna jakoś milczy.

3. Kilka tygodni temu pisałam także o podwieczorkach (Popołudniowa herbata, czyli po naszemu podwieczorek – zagajenie (moje) i świadectwo (Brytyjczyka)). Wyznam szczerze, iż miał to być tylko pretekst, wstępniak niejako, żeby gładko przejść do planowanej już od dawna, większej Gazetki o najwspanialszej polskiej pisarce kulinarnej, czyli Pani Marii Iwaszkiewicz. Ale jak to zwykle z Gazetką (a właściwie jej autorką) bywa, nie tylko pierwotny powód jakoś się zagubił, ale i sam temat-pretekst nie został dokończony (a mówiłam, że konsekwencja nie chadza ze mną pod rękę)… Może to i dobrze, bo podwieczorki (czy też fajfy) to rzecz smakowita, a Pani Marii nie da się zbyć krótką byle wzmianką; nie wiem nawet, czy pean ku jej czci (bo niewątpliwie pean to będzie) zmieści się w jednej zaledwie Gazetce. Ale widzę już, że druga część cyklu o popołudniowych wypiekach podlewanych litrami herbaty też się dziś nie zmieści, odłóżmy ją zatem na później, już po Setnym Jubileuszu Gazetkowym. Dzięki temu ciążąca sercu zaległość magicznie zmieni się w obietnicę na przyszłość i zachowana zostanie ciągłość… Ciągłość niedokończeń – całkiem ładnie to brzmi!

Więc na zachętę tylko maleńki, a soczysty, cytacik z książki Marii Iwaszkiewicz „Gawędy o przyjęciach”, z rozdziału, rzecz jasna, „Podwieczorek”: „(…) do podawania podwieczorku nie powinna się brać niezbyt doświadczona gospodyni. Lepiej niech młoda mężatka zaufa mamie lub cioci”.*

Serdecznie pozdrawiam,

doświadczona podwieczorkowo gospodyni i nie-taka-już-młoda mężatka
Natalka

* Maria Iwaszkiewicz Gawędy o przyjęciach, Warszawa 1994, str. 108




Podziel się linkiem: