Powróciłam oto z rozmaitych peregrynacji, pełnych nieuchronnych przygód: przemierzyłam nowy odcinek autostrady A2 (bardzo przyjemny), unurzałam się w rodzinnej atmosferze (to zawsze jest intensywne emocjonalnie, czyż nie?), odwiedziłam Znajomych oraz Znajome Knajpy (zarówno pierwsi, jak i drugie trzymają się nieźle), przekonałam się też dobitnie, że przy trzech stopniach powyżej zera i zacinającym deszczu ciężko jest cokolwiek zasadzić w gliniasto pozimowej ziemi.
Po powrocie z Przezacnej Ojczyzny zajrzałam jeszcze na chwilkę do Zjednoczonego Królestwa za Kanałem, co było o tyle przygodą, że zrobiłam to po raz pierwszy w życiu (mam także wielkie nadzieje, że nie po raz ostatni)! W szale pakowania, przepakowywania i rozpakowywania walizek, a także przy współzależnym z tą działalnością cyklu „pranie-rozwieszanie-prasowanie-rozkładanie”, trudno jest siąść choćby na chwilę przy komputerze, zebrać myśli i stworzyć jakikolwiek zborny tekst. I tak właśnie przerwa w epatowaniu Drogich Czytelników moim słowotokiem przedłużyła się nieco... Ale teraz koniec tego dobrego! Oto znów jestem – silna, zwarta, gotowa, jak Kadra nasza kochana, wyłoniona na Euro 2012 przez Trenera Franciszka Smudę (dobrze mówię? patriotycznie?)!
Aby jednak szok po moim powrocie do rzeczywistości wirtualnej nie był (dla obu stron) zbyt dotkliwym, dzisiejsza Gazetka będzie krótka a zwięzła. Dotyczyć ma bowiem zjawiska, zasługującego na całkowicie indywidualne podejście, na osobny tekst, na taki pomniczek wystawiony czemuś, co było, a czego w ogóle nie spodziewałam się ujrzeć i doświadczyć.
Otóż chodzi o to, że przed każdym wyjazdem w nowe miejsce staram się do zwiedzania możliwie starannie przygotować – nic mnie bowiem tak nie denerwuje, jak chaotyczne plątanie się po obcym mieście, które za fasadą ulic handlowych kryje w sobie jakieś fantastyczne zupełnie zabytki, zamczyska, zakamarki, zaskoczenia i zmyłki oraz wszelkie inne zjawiska na „z”. Lubię wiedzieć, od czego zacząć, co warto obejrzeć, którędy pójść – lubię poznać logikę miejsca, w którym jestem. No i, rzecz jasna, muszę wiedzieć, gdzie i co mam zjeść – bo nic tak nie upokarza mojej dumy zwiedzacza-smakosza, jak dać się złapać w kulinarną pułapkę na turystów! A że pism z branży gastronomiczno-turystycznej mam pod dostatkiem, jest w czym szukać.
Szczerze mówiąc – z reguły znacznie bardziej można polegać na publikacjach dotyczących zwiedzania, niż tych, które mówią o jedzeniu. Muzea i zabytki trwalsze są od knajp, i choć jest to ze wszech miar słuszne, irytuje mnie tendencja, że najciekawsze kulinarnie miejsca zazwyczaj okazują się zamknięte… Albo nie takie fajne, jak w przewodniku… Albo zmienił się właściciel i zamiast tradycyjnej niedzielnej pieczeni z puddingiem z Yorkshire, serwuje na przykład tajskie tapas (to nie mój wymysł, widziałam taką knajpę). Albo nikt o nich nigdy w ogóle nie słyszał.
Nie miałam więc wielkich złudzeń, kiedy w czasopiśmie Olive, w numerze sprzed paru lat, znalazłam wzmiankę o maleńkiej wędzarni ryb w Brighton. Właściciele, państwo Mills, nie tylko sami mieli wędzić wszelkie ryby, które udało się złowić miejscowym rybakom, ale również zajmować się przystosowaniem do spożycia lokalnych krabów, robić pastę z makreli, opiekać wędzone śledzie, przyrządzać zupę rybną z dodatkiem sezonowych warzyw. W dodatku ich sklepik znajdować się miał na starym nabrzeżu Brighton, pod arkadami, z pięknym widokiem na molo, morze oraz smętne resztki West Pier, spalonego w 2003 roku (zdjęcie powyżej). Firmowe sandwicze państwa Mills ze świeżymi krabami i sałatą miały ponoć osiągać najwyższe szczyty sztuki kulinarnej! Czasopismo Olive zamieściło nawet zdjęcie przybytku, ze starannie wypisanym menu oraz parą sympatycznych starszych państwa, skromnie, lecz z dumą uśmiechających się do obiektywu.
Nie miałam złudzeń, powtarzam. Takie miejsca nie mają prawa istnieć w naszych wielkoprzemysłowych czasach. Maleńki lokalny biznesik (mój Boże, ileż to ryb może uwędzić para starszych ludzi? Ileż krabów oporządzić…) musi paść pod naporem sieci specjalizującej się w smażeniu ryb równo przyciętych w prostokąty (dla dzieci – w kształt delfina), opanierowanych pomarańczową substancją, smakujących tak samo w każdym lokalu, czy to nad Kanałem, czy nad Atlantykiem. A jeśli nie smażalnia ich wykurzyła, to na pewno kolejny bar, dudniący muzyką „ykh-ykh-ykh”, serwujący tanie drinki z gotowych miksów.
A jednak. A jednak. Z prawdziwym wzruszeniem odnalazłam sklepik państwa Mills, dokładnie w tym samym miejscu, z tymi samymi tabliczkami z menu, z dokładnie takimi samymi właścicielami (nawet nie postarzeli się przez tych kilka lat od zdjęcia w piśmie Olive)… Była zupa – gorąca, pachnąca warzywami i dobrym rybnym wywarem, zupełnie inna, niż na kontynencie; Mąż nie mógł się od niej oderwać, dla kolejnych porcji rezygnując z ostryg sprzedawanych w pobliskiej budce. Był opiekany wędzony śledź w bułce, ale nie wiem, jak smakował, bo Przyjaciółka, która go zamówiła, uporała się z nim szybciej, niż zdołałam powiedzieć: „Daj spróbować!”. Starsze Dziecko z uniesieniem na twarzy wyjadało z pudełeczka białe mięso z kraba. Ja zaś, rzecz jasna, poprosiłam o specjalność zakładu, czyli krabowego sandwicza – pani Linda Mills spytała najpierw, czy na chlebie białym, czy ciemnym (nie oczekujcie bagietek – sandwicz musi być porządny, na miękkim brytyjskim chlebie, żadnych zamorskich ekstrawagancji), potem omówiłyśmy kwestię warzyw (ogórek, sałata, pomidor), zaś uśmiechnięty życzliwie pan Jack Mills dogadywał z boku różne ciepłe komentarze: „Tak, tak, nie ma to jak kanapka z krabem”, „Dzieci, które jedzą ryby, to skarb, mają państwo szczęście – będą zdrowe!”, „Nareszcie odrobina słońca, aż się wierzyć nie chce!”… Żadnego namawiania, tylko uprzejme pytania. Żadnego fałszywego uśmiechu, tylko spokojna życzliwość do ludzi i zadowolenie z ciężkiej pracy. A sandwicz z krabem – boski!!!
Jeśli więc będziecie w Brighton, walcie do wędzarni państwa Mills (Brighton Smoke House), jak – nomen omen – w dym. Łatwo trafić – sklep jest na nabrzeżu, tuż obok Muzeum Rybołówstwa (notabene warto doń wstąpić, choćby po to, żeby obejrzeć stare zdjęcia targów rybnych na brightońskiej plaży). Zajrzyjcie, kłaniajcie się właścicielom ode mnie i koniecznie zamówcie sandwicze ze świeżym krabem i sałatą. Albo bułkę z ciepłym wędzonym śledziem (grilled kipper). Albo kubek gorącej zupy rybnej. Jeśli to Was nie zadowoli, jeśli nie przejmie czystym szczęściem – to sama nie wiem, co.
(państwo Linda i Jack Mills przed swoim sklepem)
A o innych wielkobrytyjskich przygodach i doświadczeniach będzie w kolejnych Gazetkach.
Tymczasem pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie,
zachwycona wyspiarskim życiem, przejęta jubileuszem Królowej, zmoczona brytyjskim deszczem i opieczona brightońskim słońcem
Natalka
PS. U państwa Mills kupiłam też dressed crabs, czyli skorupki krabów napełnione pracowicie wydłubanym krabowym mięsem – przetrzymały drogę pod Kanałem i były wspaniałe!!! Kawałek wędzonej makreli z pieprzem czeka na swoją kolej (ale jej ostatnia godzina wybije chyba dzisiaj w porze kolacyjnej).
Kochani, przez parę tygodni nie będzie nowych Gazetek (bardzo mi przykro, postaram się Wam to kiedyś wynagrodzić), gdyż wybieram się z wiosenną wizytą na Ojczyzny łono – Rodzina się stęskniła (co do Ojczyzny, to nie jestem pewna), ziółek parę wypadałoby na wsi posadzić (i nasturcje – najwdzięczniejszą roślinę dla niewprawnego ogrodnika!), do znajomych knajp zajrzeć z gospodarską wizytą. więcej...
Przyjaciółka z Krakowa wyliczyła mi ostatnio, ile to też Gazetek już Drogim Czytelnikom obiecałam i słowa, jak zwykle, nie dotrzymałam, zapowiadając jedynie rozmaite tematy, odsuwając dokończenia w bliżej niedookreśloną przyszłość, zasłaniając się chorobami, znudzeniem, brakiem czasu i ochoty. więcej...
Kochani i Drodzy Czytelnicy i Smakosze! Dzisiejszą Gazetkę trudno nazwać Gazetką, albowiem zapadłam byłam na wirus, który atakuje układ pokarmowy – a to zdecydowanie nie sprzyja rozmyślaniom o jedzeniu. więcej...
Nie będę nikogo trzymać w niepewności, nawet jeśli niezgodne byłoby to z hitchcockowskimi zasadami budowania suspensu – Panie cielęcinkę przeżyły!!! To znaczy przynajmniej trzy z pięciu – od nich dostałam następnego dnia dziękczynne maile… Co z pozostałymi dwiema, na razie nie wiem, gdyż milczą uparcie. Trochę się martwię, ale nie bardzo. Poza tym te dwie akurat słabo znam (lub znałam). więcej...
We wtorek, za pięć dni, przychodzą na lunch Panie. Zaraz wyjaśnię, kto i dlaczego, chciałabym jednak, żebyście najpierw dobrze poczuli grozę tego stwierdzenia: WE WTOREK PRZYCHODZĄ PANIE. więcej...
Najpierw w kwestii formalnej: za tydzień, z przyczyn sportowo-organizacyjnych, Gazetki nie będzie – proszę jednak zwrócić życzliwą uwagę, iż dzisiejsza WGK jest wyjątkowo długa, jeśli więc ktoś poczułby rozczarowanie i napadła by go myśl niepokojąca, że w przyszły piątek nie będzie miał co czytać, niech sprytnie sobie podzieli dzisiejszą lekturę na dwie części i będzie miał jak znalazł! więcej...
Wspominałam bodaj w zeszłym tygodniu, że zagadnienie weganizmu zasługuje na osobną Gazetkę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż jest to umniejszenie tematu (understatement z angielska), gdyż weganizm jako taki to ruch na skalę światową, styl życia, filozofia, sposób na przetrwanie – nie zaś tylko dieta, jak powszechnie zdajemy się sądzić. więcej...
Dawno nie było, prawda? Nie było wycierania nosa, z którego nic nie chce się wydmuchać, bo wszystko zalega w otchłani zatok; kasłania z samego dna płuc; podwyższonej temperatury, która niby nie jest sama w sobie czymś szczególnym, ale która odbiera człowiekowi (czyli mnie) całkowicie chęć do jakiejkolwiek działalności. więcej...
Lubię czytać. Co gorsza – lubię kupować książki. Nawet Dzieci wiedzą, że choć ich prośby o duże lody, gofra na patyku (są w Belgii i takie!) czy malinową watę cukrową wymagają z ich strony szczególnej negocjacyjnej przebiegłości, to na książkę zawsze dam się naciągnąć. Bez gadania i na jakąkolwiek, nawet na kolejny tom „Rekordów Guinessa” (zbieracka mania Starszego Dziecka). więcej...
« | Grudzień 2024 | » | ||||
Pon | Wt | Śr | Czw | Pią | Sob | Nie |
1 | ||||||
2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 |
9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 |