Kochani i Drodzy Czytelnicy i Smakosze! Dzisiejszą Gazetkę trudno nazwać Gazetką, albowiem zapadłam byłam na wirus, który atakuje układ pokarmowy – a to zdecydowanie nie sprzyja rozmyślaniom o jedzeniu.
Tak to jest, kiedy ma się na wyposażeniu dzieci w wieku szkolnym – przywloką każdą zarazę, a że same są uodpornione, rzuca się na biednych, Bogu ducha winnych, rodziców. A tu politycy grzmią z prawa, lewa i centrum, że trzeba nam płodzić więcej i jeszcze więcej dzieci, bo nie będzie komu pracować na nasze emerytury! Ale jak tu do tej emerytury dociągnąć, kiedy człowiek najpierw nie śpi po nocach, potem choruje na choroby oddziecięce, potem zmaga się z dorastaniem (a jest zdecydowanie bardziej bolesne dla rodziców, niż dzieci, szczególnie patrząc z mojej OBECNEJ perspektywy), no a potem już musi się – w imię narodowej tradycji - opiekować wnukami i całość zaczyna się od początku.
W każdym razie chora jestem i nie chce mi się jeść. A kiedy nie chce mi się jeść, to mam ochotę tylko na jedną rzecz – na kaszkę mannę na rosole. Podkreślam wyraźnie (wężykiem, wężykiem) – na rosole, broń Boże na mleku, bowiem zupa mleczna to najgorsza zmora mojego dzieciństwa i absolutnie nie jest w stanie uleczyć u mnie żadnej przypadłości. Kaszka na rosole to jedyne danie, dla jakiego jestem skłonna podnieść się z łoża boleści i powlec do kuchni. Kaszkę gotuję na rzadko, na odtłuszczonym domowym wywarze z kurczaka (dzięki kaprysom żywieniowym pewnego irlandzkiego setera, rosołku ci u nas w domu pod dostatkiem). Żeby taka kaszka miała sens, dodaję do niej kawalątek masła (milutko się roztapia w kaszy, ale jeśli ktoś cierpi akurat na atak woreczka żółciowego, to serdecznie ten dodatek odradzam), męską ilość Maggi oraz porządną łychę suszonego koperku – koperek w postaci zdehydratyzowanej ma podobny smak jak Maggi, a nie zawiera soli, dzięki czemu zupa ma intensywny smak umami, a nie jest słona jak Morze Martwe. Do tego świeża mięta lub gorąca herbata.
Jedzenie, które ma przywrócić do pracy nasz żołądek, a także wygładzić pomiętego ducha, musi być proste – na tyle, by można było zlecić jego przygotowanie osobom trzecim. Poza tym z istoty swojej żołądkowej musi być łagodne, delikatne i lekkostrawne, dla ducha zaś dobrze, jeśli będzie monotonne w spożywaniu; nic bowiem nie uspokaja tak, jak zmechanizowany ruch łyżki, podnoszącej do ust zawsze taką samą porcję tego samego. Wszelkie ekscytacje organoleptyczne, mnogość smaków i erupcje inwencji zostawmy na czas zdrowia, odłóżmy także na bok bardziej wymagające sztućce i zróbmy sobie (bądź delegujmy to zadanie - zalecane) coś, co można spożyć łyżką lub ręcznie, najlepiej w pozycji półleżącej, przed telewizorem (a w nim jakiś serial, by dołączyć element monotonii i powtarzalności - osobiście preferuję X-files, czyli Z Archiwum X).
Młodsze Dziecko w trudnych życiowo chwilach żywi się rosołem z makaronem (dla mnie jednak rosół zbyt jest chlupiący i ciężki do spożycia w warunkach kanapowych) lub też białym chlebkiem maczanym w oliwie. Starsze Dziecko w takiej sytuacji w ogóle nic nie je, nie podlega zatem niniejszej analizie (jak zresztą żadnej innej, gdyż niezwykle łatwo wymyka się klasyfikacjom). Mąż robi sobie kogel-mogel. Moja Mamusia – kaszkę lub jajko gotowane na parze (dla większej zdrowotności). Znam takich, co najbardziej lubią lane kluseczki lub ziemniaczane piure. Mój ukochany Nigel Slater gotuje sobie ryż basmati bez niczego, ewentualnie z kawałeczkiem masła. Amerykańscy Żydzi polecają domowy rosół z kluskami z mąki macowej (pyszność nad pysznościami), zaś amerykańscy mniej-Żydzi – zupę pomidorową Heinza z puszki, zagryzaną krakersami. Chińczyk zje congee – biały, ugotowany na gęsto ryż, zaś Anglik prawdopodobnie ugotuje sobie płatki owsiane – uniwersalny lek na każdą przypadłość. Niezłe jest też łagodne risotto lub kuskus z masłem. I tak dalej, i tak dalej…
Więcej napisać nie dam rady, sorry, a muszę się do jutra wykurować i to na fest, bo właśnie zaczyna się kolejna edycja RestoDays (por.: RestoDays i Guide Michelin – czyli nowe doświadczenia w dziedzinie haute cuisine) i mam zamówiony stolik w kilku belgijskich restauracjach: jutro w brukselskim Enjoy (w menu foie gras z patelni, z cykorią i buraczkiem, duszony dorsz z małżami palourdes, deser dnia), w poniedziałek w Philepat (kozi serek w szynce Iberico z winegretem z owoców jagodowych, kurczak z Mechelen z boczniakami i sosem z gruszkowego piwa, ciepłe ciastko czekoladowe), w czwartek w leuveńskim Improvisio (przegrzebki na piure z pasternaku, z sosem z miejscowego ciemnego piwa, policzki wieprzowe z sosem piernikowym oraz wybór lokalnych serów), zaś uwieńczeniem imprezy będzie wizyta w gwiazdkowej antwerpskiej restauracji Kommilfoo - tam zaś na pewno nie podadzą mi kaszki…
O tym wszystkim opowiem w najbliższej przyszłości, zaś tymczasem pozdrawiam wszystkich ciepło, choć boleściwie i błagam – uważajcie na to, co Wasze potomstwo może przywlec z przybytków edukacji wszelakiej,
Natalka
« | Październik 2024 | » | ||||
Pon | Wt | Åšr | Czw | PiÄ… | Sob | Nie |
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | |
7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 | 31 |