Jedziemy na wieś, taką z sadem, wielkim lasem nieopodal, maleńką rzeczułką i łąką. Mam wielkie nadzieje na jagodowo-grzybne lato, na ognisko co wieczór (kiełbaska musi być tak przypieczona, że aż czarna i wręcz trudna do zgryzienia, musztarda "saperska"), na porzeczki z krzaka pod starą jabłonią...
Kochani!
Jadę na wakacje. Cieszy mnie to bardzo, rzecz jasna, problem jednak tkwi w tym, że miejsce, do którego się udaję, pozbawione jest kontaktu ze światem - nie, nie jest to miejsce przymusowego odosobnienia z kratami w oknach, nie jest to żaden zakład zamknięty pozbawiony klamek, nie jest to też pustelnia ani bezludna wyspa (niestety). Chociaż, gdyby tak się zastanowić, to z każdym z tych miejsc (oprócz wyspy) ma coś wspólnego: krat wprawdzie nie ma, ale jeśli człowiek pozbawiony jest samochodu, to ma niewielkie możliwości manewru i odcięcie od cywilizacji staje się przymusowe; drzwiom niby nic nie brakuje, ale wakacje przyjdzie mi spędzić z rodziną (bagatela - sześć tygodni!), zatem skojarzenie z zakładem bez klamek doprawdy nie jest bezpodstawne; jeśli zaś chodzi o pustelnię... nie ma tam telewizji ani telefonu, a zasięg komórek (w każdym razie mojej) niezwykle jest ograniczony. Cóż, w naszych czasach jest to tak bliskie pustelni, jak tylko możliwe...
I tu doszliśmy do sedna sprawy - otóż w moim wakacyjnym domku, położonym na głębokiej wsi, nie ma internetu. A to sprawia, że nie mogę pisać Gazetek, ani wpisywać nowych przepisów. W każdym razie regularnie, mam bowiem nadzieję, że z samochodem nic złego się nie stanie, i że będę w stanie co jakiś czas pojawiać się na obszarach skażonych cywilizacją w większym stopniu, niż moja wioseczka. Wówczas postaram się dopisać choć kilka przepisów, spróbuję też wiejskie doświadczenia kulinarne ująć w formę Gazetki.
Na marginesie dodam, że chciałam dziś napisać taką solidną, przedwakacyjną Gazetkę, z kilkoma przepisami, dużą ilością bonmotów i żarcików, ale zanim udało mi się usiąść do komputera, Gucio Uciekinier wykorzystał chwilę mojej nieuwagi - chciałam usmażyć sobie jajko na śniadanie - i niepostrzeżenie udał się na samodzielny spacerek. Po dwu godzinach szukania łobuza w dzikim upale (nawet w Krainie Deszczowców zdarzają się w lecie cieplejsze dni...) nie nadawałam się już do wymyślania lekkich, żartobliwych tekstów - uwierzcie mi na słowo. Gucio oczywiście się znalazł, wesolutki jak szczygiełek (choć jest przecież seterem!) i wytarzany dokumentnie - na szczęście tylko w błotku, a bywało oj, znacznie gorzej.
Tak więc jedziemy na wieś, taką z sadem, wielkim lasem nieopodal, maleńką rzeczułką i łąką. Mam wielkie nadzieje na jagodowo-grzybne lato, na ognisko co wieczór (kiełbaska musi być tak przypieczona, że aż czarna i trudna do zgryzienia, musztarda "saperska"), na porzeczki z krzaka pod starą jabłonią - a właśnie:
galaretka z czerwonych porzeczek: zbieramy porzeczki, płuczemy je na durszlaku i obrywamy ogonki. Wrzucamy owoce do garnka, dolewamy troszkę wody i stawiamy na średnio małym ogniu. Przykrywamy i doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy jeszcze troszkę, żeby owoce popękały i klapnęły. Duże sitko wykładamy czystą ściereczką i stawiamy na dużej misce. Gorące porzeczki wraz z sokiem wylewamy na sito i zostawiamy na noc do odcieknięcia (z wierzchu czymś przykrywamy, żeby muszki nie przylatywały). Następnego dnia porzeczki wyrzucamy, nie odciskając ich z soku, bo galaretka będzie mętna. Sok odmierzamy kubeczkiem i wlewamy do garnka. Takim samym kubeczkiem odmierzamy cukier - tyle kubeczków, ile było soku - i dosypujemy go do garnka. Stawiamy na średnim ogniu i doprowadzamy do wrzenia, mieszając, żeby cukier się rozpuścił. Gotujemy, aż łyżeczka galaretki wylana na zimny talerzyk okaże znamiona krzepnięcia - to widać, pojawia się taka lekko galaretowata konsystencja, z tym że nie będzie to taka galaretka, jak z żelatyną, rzecz jasna. W trakcie gotowania galaretkę szumujemy, czyli zbieramy powstająca pianę (potem zjadamy z kawałkiem bułki). Galaretkę przelewamy do wyparzonych słoików, starannie zakręcamy i stawiamy do góry nogami do wystygnięcia. Zimna galaretka powinna być wyraźnie skrzepnięta - jeśli nie jest, trzeba ją dosmażyć. Ogólnie smażenie nie trwa bardzo długo, ale zależy od tego, jakie to były porzeczki i jak dojrzałe. Zresztą sami się szybko zorientujecie, kiedy galaretka jest gotowa. Tak samo robimy galaretkę z porzeczek czarnych.
Tak więc pozdrawiam wszystkich bardzo wakacyjnie i do zobaczenia oraz usłyszenia najszybciej, jak się da -
Natalka
« | GrudzieÅ„ 2024 | » | ||||
Pon | Wt | Åšr | Czw | PiÄ… | Sob | Nie |
1 | ||||||
2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 |
9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 |