Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:
Wieczorna gazetka kuchenna
Krótka rozprawka o żywieniu męża
Mąż gust ma prosty i patriotyczny, tradycyjny i polski (w wersji powojennej). Przez długie lata pożycia z osobą lubiącą gotować najróżniejsze rzeczy z przeróżnych kuchni (czyli ze mną) musiał jednak do pewnych potraw się przyuczyć.
Karnawał właśnie się rozkręca, a wraz z nim nadciągają Urodziny Męża – uroczystość, którą Czcigodny Jubilat pragnąłby obchodzić przez 3 dni: Dzień Przed, Dzień Obchodów Właściwych i Dzień Po. Różnie bywa z realizacją (nie wszyscy w domu godzą się na tak długie obchody, przede wszystkim ze względów wychowawczych…), nie co roku uda się zaprosić gości (karnawał to w Belgii sezon wzmożonych zachorowań na wszystko), czasem znów udajemy się na narty i Czcigodny sam zapomina o Trzydniówce. Jednak – w ramach doktryny o ogólnej życzliwości małżeńskiej - staram się w tym czasie wykazać w najlepiej dopasowany do moich możliwości sposób i przez 3 dni gotuję ulubione przez Męża potrawy. Bo właściwie co mi szkodzi…
Otóż Mąż gust ma prosty i patriotyczny, tradycyjny i polski (w wersji powojennej). Jeśli więc zupy, to żaden tam krem z porów, żadna włoska minestrone (tu się zgadzamy – nie lubię gęstych zup jarzynowych) czy chińska zupka z pierożkami won ton (a tu się kompletnie nie zgadzamy…). Ma być krupnik, pomidorowa (koniecznie z ryżem), ogórkowa lub pieczarkowa i najlepiej, żeby łyżkę w zupie dało się postawić na sztorc (od tego musiał jednak się odzwyczaić, bo w końcu w domu gotuję ja i tylko ja, a ja do zupy mogę ostatecznie dodać trochę śmietany, ale na pewno nie zasmażkę!). Jeśli śledź, to tylko w oleju i ze śladową ilością cebulki. Jeśli sałatka, to wyłącznie z majonezem, a najlepiej, żeby ominąć jarzynki z rosołu i sałatkę zrobić z samych jajek na twardo: usiekać większą ich ilość, dołożyć trochę siekanej cebulki, groszek, koniecznie z puszki i pół jabłka, pokrojonego też w drobną kostkę. Wszystko dobrze posolić, wymieszać z gęstym majonezem, ale raczej nie domowym, bo Mąż się pozna i nie będzie zadowolony. Muszę tu wyznać, bijąc się w piersi, że kiedy nikt nie patrzy, dokładam do majonezu łyżeczkę ostrej musztardy. Czasem dostaję zezwolenie na domieszanie odrobiny kiszonego lub konserwowego ogórka, ale raczej rzadko. Gwoli sprawiedliwości wyznać muszę, że od jakiegoś czasu Mąż sałatkę robi samodzielnie.
Podobnie robię pastę z jajek: twarde jajka rozgniatam tłuczkiem do ziemniaków, dodaję cebulkę i majonez, znacznie jednak mniej, niż do sałatki – tyle tylko, by dało się pastę smarować. I to jest bardzo dobre, choć nie da się powiedzieć, żeby szczególnie zdrowe. Na szczęście wszędzie w gazetach piszą, że kryzys jajeczno-cholestorolowy minął, że lekarze znów polubili jajka i można sobie w spożyciu folgować.
Urodziny jednak zobowiązują i zwykłą sałatką trudno się wykpić. Na takie okazje mam przewidziane jajka na twardo w wersji wytwornej, a konkretnie tartę kawiorową. Otóż rozgniatamy 8 jajek na twardo przy pomocy widelca, malaksera lub tłuczka do kartofli. Dorzucamy pół pęczka siekanego koperku, pół pęczka takiegoż szczypiorku, pół szklanki bardzo gęstej kwaśnej śmietany, troszkę startej skórki cytrynowej, sól, pieprz oraz 7 i pół deka roztopionego i schłodzonego masła. Mieszamy dokładnie. Z tortownicy o średnicy mniej więcej 20 cm zdejmujemy obręcz i kładziemy ją – tzn. tę obręcz – na dużym talerzu. Masę jajeczną ugniatamy wewnątrz obręczy, starając się wygładzić powierzchnię. Zostawiamy całość w chłodzie na przynajmniej 3 godziny, a może być i na całą noc, trzeba tylko przykryć folią. Kiedy wszystko ładnie zastygnie, ostrożnie zdejmujemy obręcz. Powierzchnię jajecznego kręgu smarujemy cieniutko gęstą kwaśną śmietaną i równomiernie rozkładamy sporą ilość kawioru. Miło byłoby, oczywiście, gdyby był to kawior prawdziwy, ale z braku laku nada się i zwykła namiastka, byle w miarę smaczna (bo różnie z tym bywa). Wygląda to bardzo dekoracyjnie i elegancko, zwłaszcza jeśli kawiorek jest czarny. Mąż kawiorek lubi.
Skoro już jesteśmy przy jajkach, to Mąż mógłby właściwie odżywiać się wyłącznie nimi. To zamiłowanie odziedziczyła po nim Ania, tak więc każdy sobotni i niedzielny poranek zaczyna się dyskusją na temat postaci, pod jaką jajka zostaną spożyte na śniadanie (Kubuś w dyskusji nie bierze udziału, bo od chwili, gdy okazało się, że na kurze jajka ma alergię, zapałał do nich taką miłością, że każdą rozmowę o przedmiocie swych uczuć traktuje jako znęcanie się nad nim ze szczególnym okrucieństwem). A zatem jadamy: jajka na miękko, jajeczniczkę na szynce, boczku lub bekonie, jajka sadzone na boczku lub na maśle. Mąż chętnie jadałby także tzw. grzybek, czyli omlet biszkoptowy, koniecznie z powidłami, ale rano jakoś nikomu nie chce się ubijać piany z białek. A zresztą, co mi szkodzi, to tylko 3 dni...
Jeśli chodzi o obiad, to Mąż nie będzie długo się zastanawiał: ruskie pierogi albo kurczak pieczony, konkretnie jego noga. Mogą też być schabowe. Dodatki? Najchętniej frytki, mogą też być ziemniaczki pieczone lub odsmażane. Do kurczaka – pieczone jabłko i trochę borówek. Do pierogów – skwarki z boczku. Może być sałata albo ogórek, byle nie w postaci mizerii. Albo marchewka drobno starta razem z jabłkiem. Z innych dań obiadowych Mąż uznaje na przykład naleśniki, ale wyłącznie na słodko i to tylko podane w jeden sposób, z serkiem waniliowym wymieszanym z tartym jabłkiem. Jeśli pogoda dopisze i rozpalimy grill, to nieuchronnie padnie pytanie, czy jest w domu polska kiełbasa. Tylko ona bowiem cieszy się uznaniem Szczerego Patrioty – koniecznie polska, nacięta przepisowo w grzebyk; żadne tam szaszłyki, steki czy kotlety jagnięce!
I tu pozwolę sobie jednak ponarzekać: otóż dziwi mnie i lekko nawet drażni owa wyłączność. Że jeśli grill, to TYLKO kiełbasa; że jeśli naleśniki, to TYLKO z serkiem i jabłkiem; jeśli placki kartoflane, to WYŁĄCZNIE z powidłami; jeśli bitki, to TYLKO z kopytkami (a jeśli kopytka, to tylko do bitek). Nie ma przebacz, żadnych odstępstw i innych wersji próbował nie będzie, bo na pewno nie będzie mu smakowało…
I dopiero przy deserach Mąż zrywa z jedynie słuszną narodową drogą żywieniową. Otóż najbardziej lubi słodycze o proweniencji włoskiej: tiramisu, pannacottę i zabaione. Z rzeczy mniej skomplikowanych i bardziej polskich: budyń waniliowy lub śmietankowy, na gorąco i wylany na talerz, a nie do miseczki, żeby było jak najwięcej skórki (!). Może też być galaretka, jeśli zdąży ją zjeść, zanim dzieci się zorientują (ZAWSZE polana śmietanką).
Nie chciałabym, żeby Drogim Czytelnikom wydawało się, że Męża ciężko wyżywić. Mąż mój drogi przez długie lata pożycia z osobą lubiącą gotować najróżniejsze rzeczy z przeróżnych kuchni (czyli ze mną) musiał do pewnych potraw się przyuczyć. I tak polubił makaron - normalny, włoski, z niedużą ilością sosu. Jada pizzę i risotto. Zje nawet takie rzeczy, jak zupa cytrynowa, tarta ze szpinakiem czy panierowany móżdżek na grzance. Szczerze polubił mule, wielkim uczuciem darzy ostrygi i homary. Ostatnio bardzo mu się podobało w baskijskiej knajpie serwującej tapas. Z przyjemnością jada gyrros w greckiej uliczce. Ale – i tu kolejne odstępstwo od zasady żywienia patriotycznego – w sercu (i żołądku) Męża nic nie przebije Big Maca z dużą porcją frytek, coca-colą i gorącym ciastkiem z jabłkiem!