W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Wiosenna nostalgia, belgijsko-żoliborska

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Wiosenna nostalgia, belgijsko-żoliborska

Po miesiącach sałatki z brukselki z cebulą, białej rzodkwi ze śmietaną i kiszonej kapusty z marchewką chcę znowu jeść małe różowe rzodkieweczki z solą i masłem, mizerię z pachnących ogórków z jeszcze lepiej pachnącym koperkiem, młodą marchewkę ze świeżymi ziołami...

Wiosna. Nareszcie. Nie chodzi tylko o kwiatki, ptaszki, motylki i ciepły powiew wiatru. Nie chodzi mi tym razem nawet o to, że można zdjąć rajstopy spod spodni i nie umrzeć potem na galopujące zapalenie płuc (Belgowie posuwają się znacznie dalej i połowa dzieci szkolnych chodzi już w szortach i sandałach). Nie, z tą wiosną chodzi mi o co innego: mam już dosyć monotonnej zimowej diety, dosyć zapiekanek i gulaszów, rozgrzewających zup, a przede wszystkim kapusty we wszelkich odmianach, dosyć cykorii, roszponki i włoszczyzny, dosyć kalafiora z tartą bułką, dosyć nieszczęsnych brokułów, dosyć ziemniaków przyrządzanych na setki sposobów; dosyć jabłek, bananów, mandarynek i pomarańczy! Chcę w moich cotygodniowych ekologicznych warzywkach zobaczyć wreszcie młodą sałatę, pęczek dymki albo wiązkę szparagów, wszystko jedno, białych czy zielonych. Byle były.
Po miesiącach sałatki z brukselki z cebulą, białej rzodkwi ze śmietaną i kiszonej kapusty z marchewką chcę znowu jeść małe różowe rzodkieweczki z solą i masłem, mizerię z pachnących ogórków z jeszcze lepiej pachnącym koperkiem, młodą marchewkę ze świeżymi ziołami. Chcę zobaczyć na stole placek z różowym rabarbarem, miskę czereśni albo sałatkę z ciemnoczerwonych soczystych truskawek. O, choćby i taką, w barwach włoskiej flagi:
400 g dojrzałych niedużych truskawek szybko płuczemy pod strumieniem zimnej wody i starannie osuszamy. Usuwamy szypułki i kroimy każdą truskawkę na pół. 200 g koziego zwartego twarogu rozkruszamy widelcem. Ukręcamy sos: mieszamy starannie 3 łyżki dobrej oliwy z 2 łyżkami octu balsamico i łyżeczką octu z cydru (dla zaostrzenia smaku). Doprawiamy do smaku solą i pieprzem prosto z młynka (dużo!). Pęczek bazylii i 2 gałązki świeżego tymianku myjemy, osuszamy i obrywamy listki. Truskawki mieszamy z sosem i rozkładamy na 4 talerzykach. Posypujemy kozim twarogiem i listkami bazylii, zaś brzegi talerzyków oprószamy listkami tymianku i świeżo zmielonym pieprzem. Podajemy nie zwlekając.
Prawda jest jednak taka, że wprawdzie można nazwać Belgię „drugą Japonią” (w sensie ilości kwitnących wiśni), a nawet „drugą Holandią” (w sensie zatulipanienia na metr kwadratowy kraju), to na prawdziwe truskawki trzeba jeszcze poczekać, niestety. Bo na razie tylko rozkosznie wyglądają, bosko pachną (swoją drogą, jak „oni” to robią, żeby pędzone sztucznie owoce pachniały tak fenomenalnie?) i dają wielkie nadzieje na przyszłość, smak natomiast… sami wiecie, co będę sobie strzępić klawiaturę. Po prostu jeszcze za wcześnie.
Żeby jednak nie rejterować w stronę suchawych już cytrusów, możemy pocieszyć się truskawkami mrożonymi, które dla mnie mają wartość dodaną sentymentalną, pozabelgijską, rzec można: otóż jednym z milszych wspomnień mojego dzieciństwa jest koktajl truskawkowy z żoliborskich Delikatesów…
…czasy to były gierkowskie i postgierkowskie, główną ozdobą Delikatesów były kolumny wykładane malutkimi kafelkami, a po prawej stronie, w samym końcu sklepu, stała na ladzie lśniąca maszyna do robienia mlecznych koktajli, a przed nią kolejka młodocianych mieszkańców okolic Placu Wilsona (wówczas Komuny Paryskiej). W najlepszych czasach można było wybierać, czy boski napój ma mieć bazę z kefiru, zsiadłego mleka czy śmietany i czy ma być jagodowy, truskawkowy czy malinowy (opcja ananasa z puszki pojawiła się znacznie później i należy już do wspomnień młodzieżowych, związanych z lokalem „Igloo” na Nowym Świecie).
W czasach najskromniejszych żadnego wyboru nie było i koktajl był jeden: z zsiadłego mleka i rozmrożonych truskawek. I taki właśnie najlepiej pamiętam, wraz z charakterystycznym zapachem przegrzewającej się maszyny, z rozmiękającymi w misce truskawkami i kontenerkiem zsiadłego mleka z zanurzoną w nim chochlą i białawymi zaciekami na ściankach… Pamiętam to oczekiwanie na moją kolej, na chwilę, kiedy wreszcie to mój własny koktajl będzie się miksował przy narastającym wyciu motorka. Bladoróżowy napój z pianką na wierzchu był jedną z najlepszych rzeczy, jakie osładzały życie żoliborskim dzieciom w czasach, gdy coraz powszechniejsze stawały się „wyroby czekoladopodobne”, zaś cukier do herbaty wydzielany był surowo przez matki (bo był na kartki).
I tym nostalgicznym akcentem… zaraz zaraz, jeszcze przepis na koktajl lat 70./80. ubiegłego wieku: 200 g mrożonych truskawek wsypujemy do miski, posypujemy 2 łyżkami cukru pudru i odstawiamy do prawie całkowitego rozmrożenia. Wkładamy owoce wraz z sokiem do blendera i dolewamy mniej więcej 3 szklanki zsiadłego mleka (jeżeli blender za mały, to miksujemy koktajl porcjami i mieszamy potem w dzbanku). Miksujemy na możliwie gładki koktajl i ewentualnie dosładzamy do smaku – tradycyjnie koktajl powinien być bladoróżowy, mało truskawkowy i dość słodki. Wystarczy dla 4 nastrojonych sentymentalnie osób.
Pozdrawiam wiosennie, nostalgicznie i serdecznie
Natalka




Podziel się linkiem: