W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Rolada na pociechę

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Rolada na pociechę

W stanie zagrożenia straszliwym widmem grypy cośtam/cośtam (choć najwyraźniej są to raczej zatoki) nie stać mnie jakoś na dogłębne rozważania o istocie smaku, kulinarnych dziejach świata, rozwoju kuchni narodowych itp. Ponadto humor mam średni (bo nos zatkany, a u mnie to jest współzależne), ponarzekam sobie dzisiaj trochę. Na Rodzinę, na przykład.

Kolejny weekend przed nami… Bardzo odkrywczo zauważę, że czas ostatnio leci jakoś podejrzanie szybko, ale nie o tym dzisiaj chciałam, zwłaszcza, że poprzez mgłę kataralną kiepsko się snuje rozważania natury (hm) filozoficznej. A ja dzisiaj pożalić się chciałam! I to wcale nie na katar, ból gardła i podejrzenia łamania kości, co wiadomo, co oznacza w naszych czasach. Na kaprysy Rodziny chciałam się pożalić.

Otóż kiedy myślę „weekend”, myślę jednocześnie”ciasto/deser” – pod tym względem jestem staroświecka, bo chciałabym, żeby czas wolny od zajęć i wspólny rodzinnie zaznaczał się jeszcze czymś bardziej świątecznym (na co dzień zaś Dzieci zadowalają się budyniem i rozmaitymi słodyczkami, nieuniknionymi niestety). Piec i gotować lubię, poza tym w ciągu tygodnia zbiera mi się sporo interesujących przepisów, a to zupełnie nowych, a to znów odgrzebanych w stercie pism, książek i czasopism przy okazji wpisywania dań do PieceOfCake. Masło, cukier, mąka w domu są zawsze, zaś dwa źródła ekologicznych produktów rolnych zaopatrują nas w ogromną ilość owoców. No i bardzo fajnie – nic, tylko wiązać fartuch i do roboty! Może ciasto dyniowo-makowe z cytryną? Albo szwedzka ponoć szarlotka z sezamowym ciastem? Może „lemon posset”, zabawny angielski kremik ze śmietanki, cukru i soku z cytryny? Albo meksykański placek z syropem z mleka kokosowego i egzotycznymi owocami na wierzchu? Na cokolwiek jednak się zdecyduję, i tak zostanie na talerzu niemal nietknięte. A to już mnie denerwuje, bo człowiek się nawymyśla, narobi i cieszy w dodatku, jak głupi, że sprawi bliskim radość, a w zamian dostanie tylko jęki zawodu i niechęci, a w najlepszym razie usłyszy komentarz: „Myślałem (-am), że to będzie wyglądać/smakować zupełnie inaczej…”

Dzieci nie lubią właściwie żadnego ciasta – ani drożdżowego, ani szarlotki, ani murzynka, ani tarty z tym czy owym, ani ciasta z orzechami, ani sernika nawet! Ze wszystkiego wyjedzą tylko owoce, a resztę, łącznie z bitą śmietaną, zostawią rozgrzebaną na talerzu. Mąż z kolei lubi pewne rzeczy wybiórczo: ciasto drożdżowe tylko z masłem, szynką i sosem chrzanowym (ale to danie jest u nas zarezerwowane wyłącznie na świąteczne śniadania i z natury swej nie jest deserem), sernik, ale tylko z polskiego sera (a z tym w Brukseli bywa różnie), szarlotkę tylko taką z ciastem na dole i na górze (a mnie gotowanie w kółko tego samego śmiertelnie nudzi) i tak dalej. Ponadto nie tknie piernika, ciasto orzechowe uważa za niejadalne, zaś ciasto z owocami musi (MUSI) pokryte być bezową skorupką. Podobnie jest z deserami – Dzieci tak naprawdę lubią tylko budyń, galaretkę i naleśniki na słodko, ale te ostatnie nie są u nas w domu uważane za deser, tylko (wraz z leniwkami, knedlami i pierogami z wiśniami) za słodkie drugie danie; tym samym nie podlegają dzisiejszym rozważaniom. Mąż desery wprawdzie lubi, ale pod warunkiem, że nie zawierają podejrzanych składników typu mango, marakuja, konfitura truskawkowa, mleko kokosowe, dżem pomarańczowy albo masło orzechowe. No i najlepiej, żeby deserem była zabaglione (sabayon), a tej jako żywo nie będę dawać dzieciom.

Lata karmienia domowników zaowocowały w końcu pewnymi rozwiązaniami kompromisowymi, z tym że – jak zwykle – na największy kompromis poszłam ja (biedna). Przestałam szukać nowych wspaniałych sposobów dopieszczenia Rodziny, zachowując co lepsze pomysły na sytuacje „gościowe”. Okazało się zatem, że wszyscy zjedzą bezy i to zazwyczaj tak szybko, że nic więcej już się z nich nie da zrobić (ach, torcik z kremem kawowym... ale to dopiero, jak ktoś nas odwiedzi). Robię więc bezy regularnie i nie zważam nawet na to, że w całym domu pod nogami chrzęszczą resztki skorupek. Ku mojemu zdziwieniu dużym przebojem okazał się sernik dyniowy Gordona Ramsaya (Mąż i Dziecko Starsze walczą o ostatni kawałek) i też piekę go często, bo jest rzeczywiście znakomity. Robi się go w bardzo skomplikowany sposób i nie będę tu podawać przepisu, bo potem znów dostanę masę maili, że mi się w głowie przewraca, bo kto ma czas na takie wypieki. Dzieci zjedzą też pierniczki i kruche ciasteczka, zwłaszcza jeśli same je robiły (co ciekawe, w innych przypadkach wspólnego gotowania ich zainteresowanie kończy się w momencie nałożenia na talerze).

Ostatnio jednak zajmuję się głównie produkcją największego hitu rodzinnego, czyli rolady biszkoptowej Neli Rubinstein. Otóż upiekłam ją któregoś dnia eksperymentalnie na „gościowy” deser, a następnego dnia o ostatni kawałek pobiły się Dzieci z Tatusiem (wygrał Tatuś). Dla zachowania zdrowych zmysłów musiałam więc upiec roladę jeszcze raz, co na szczęście trwa bardzo krótko, a ponadto pozwala zużyć przynajmniej część dżemowych zapasów, które - dzięki zapobiegliwości naszych babć, mamuś i mnie samej - mam zawsze w nadmiarze.

4 jajka dzielimy na białka i żółtka. Białka ubijamy na sztywno ze szczyptą soli, po czym – za pomocą tych samych ubijaczek miksera – żółtka ukręcamy na puch z połową szklanki cukru, dodając ewentualnie trochę wanilii. Do ukręconych żółtek wsypujemy 2 łyżki mąki, mieszamy, po czym wlewamy całość do białek. Mieszamy delikatnie (broń Boże nie mikserem), ale dokładnie. Prostokątną blaszkę smarujemy masłem, wykładamy papierem do pieczenia, który to papier znów smarujemy masłem. Wlewamy ciasto roladowe, wygładzamy powierzchnię i wsadzamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na jakieś 10 minut, aż podrośnie i zarumieni się, wydając przy tym obiecujący zapach biszkoptu. Na stole kładziemy czystą ściereczkę. Blaszkę z ciastem odwracamy na ściereczkę i zdejmujemy. Delikatnie odrywamy od ciasta papier do pieczenia – dzięki smarowaniu go masłem, nie będzie z tym raczej problemu, ewentualnie po bokach. Całą powierzchnię ciepłego jeszcze biszkoptu smarujemy dżemem, ewentualnie wymieszanym z łyżką alkoholu (to naprawdę nie jest konieczne, ale tak radziła pani Nela), po czym zwijamy w roladę, począwszy od krótszego boku. Jest to bardzo proste, gdyż ciasto jest miękkie i właściwie samo chce się zwijać. Kładziemy roladę na talerzu, spojeniem do spodu i posypujemy cukrem pudrem. Dżem powinien być kwaskowaty, żeby nikogo nie zemdliło, na przykład wiśniowy albo agrestowy, albo galaretka z porzeczek, ale dżem truskawkowy też dobrze się sprawdza.

Roladę taką lubią wszyscy (chyba, że akurat nie udało nam się wstrzelić ze smakiem dżemu), więc w rodzinach z dziećmi konieczne jest natychmiastowe upieczenie drugiej, żeby nikomu nie było przykro.

I w ten sposób będziemy mieli co robić przez cały weekend. I następny. I kolejny.

Serdecznie pozdrawiam

weekendowa Natalka




Podziel się linkiem: