W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Poświąteczne to i owo – podziękowania, życzenia, cytaty, klęski oraz wszelkie inne duperszwance

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Poświąteczne to i owo – podziękowania, życzenia, cytaty, klęski oraz wszelkie inne duperszwance

Drodzy moi, bardzo dziękuję za wszelkie życzenia świąteczne, noworoczne i ogólnorozwojowe! Przy okazji szczerze przepraszam, że nie odpisuję każdemu z osobna, tylko tak hurtowo, w Gazetce. Im jednak człowiek starszy, tym czasu jakoś mniej, a rzeczy do wepchnięcia w dzień coraz więcej… A w moim przypadku osoby samozatrudnionej i samo-sobie-nie-płacącej nawet trudno pocieszać się nadzieją na emeryturę, na której ponoć jest masa czasu na wszystko!

Dziękuję zatem i zwrotnie składam Wam wszystkim, Drogim Gotującym, Czytającym i Chętnym do Jedzenia, życzenia najpomyślniejszego nowego roku (dla przypomnienia – 2012, słownie: dwa tysiące dwunastego), wielu miłych spotkań przy odrobince tego lub owego i koniecznie w miłym gronie (bo jeść samotnie jest niezdrowo!), pór roku na właściwych miejscach, wyjścia z grupy (w sensie Euro 2012), wejścia do grupy (w sensie grupy piece of cake na Facebooku), urodzaju na truskawki (najwyższy czas – to znaczy niekoniecznie teraz, w styczniu, tylko w tym roku, bo ostatnie dwa lata co najmniej były pod tym względem wyjątkowo parszywe), zdrowego układu trawiennego oraz cudownego rozkwitu małych, ale na niezmiennie wysokim poziomie, manufaktur uczciwego jedzenia. Obyśmy zawsze mieli za co napędzać konsumpcją magiczny wzrost gospodarczy i żebyśmy zdążyli to zrobić (przede wszystkim w delikatesach) przed planowanym na grudzień końcem świata (naszego świata, dodam dla porządku).

No to część oficjalną mamy już za sobą, teraz czas na kilka wtrętów kulinarnych. Najpierw cytacik, z tego-już-rocznego lutowego numeru pisma Vegetarian Living. Oto pisze pani Rachel Demuth: „Zawsze zadziwia mnie, że to właśnie styczeń jest miesiącem detoksu. Wolałabym, aby był to raczej czerwiec, kiedy ciało w naturalny sposób domaga się lekkich sałatek, a perspektywa wciskania się w bikini znacznie jest bliższa! O tej porze roku zaś, większość z nas chce po prostu zwinąć się w kłębek na kanapie, z dobrą książką* i miską parującego, gorącego gulaszu** lub talerzem z kiełbaską** i piure z ziemniaczków. (…) Zdecydowanie nie jest to czas na kolację złożoną z sześciu rodzynków i liścia sałaty!”

Święta racja, panie dzieju, ale mój osobisty organizm domaga się warzywnego odtruwania właśnie teraz, nie bacząc na daleką perspektywę bikini, a zresztą na wszelki wypadek nie posiadam tak ambarasującego wyposażenia… Po uczciwie polskich, choć spędzanych na obczyźnie, Świętach (co oznacza śledzia w kilku odmianach, karpia pod dwiema postaciami, sałatkę z jajek na twardo, a w dniach następnych pasztet domowy oraz wybór wędlin narodowych i zagranicznych), po pieczeniu całej szynki (z melasą i przyprawami – przepis wkrótce!) na imprezę sylwestrową, po dojadaniu potem tych wszystkich resztek, wreszcie po wypadzie do Bawarii (która kuchnią swą wyraża niekłamaną podejrzliwość w stosunku do wegetarian), mam ogromną potrzebę czegoś, co nie zawierałoby w sobie ton białka. Co ja mówię?! „Ton”?! Raczej gramów, no może poza okazyjnym, przegapionym przy myciu robaczkiem sałatowym…

Tak więc z radością powitałam po powrocie zarówno nowe warzywka, jak i świeżutkie numery moich ukochanych kulinarnych magazynów. W poszukiwaniu czegoś ciekawego, a zielonego z natury, natknęłam się w brytyjskim piśmie Delicious. (to nie mój błąd, nazwa pisma ma na końcu kropkę i z szacunku do intencji nazwodawcy postanowiłam tę kropkę zachować) na hinduski przepis na kapuściane kluski gotowane na parze. To znaczy – w oryginale były one nie tyle z kapusty, co z pasternaku, ale po pierwsze nie miałam w domu pasternaku, tylko całą masę włoskiej kapusty, a po drugie jak byk stało napisane, że z innych warzyw też da się je zrobić. Reszta składników była całkowicie w moim guście – dużo czosnku, świeżego imbiru, papryczek chilli. Zmiksowałam zatem to wszystko, dodałam wymagane przepisem spoiwo w postaci sporej ilości mąki z cieciorki (czyli z grochu włoskiego, gram flour po angielsku) i ulepiłam dwanaście zgrabnych klusek. Ułożyłam je sobie w sitku do gotowania na parze, a każdą czule na listku sałaty, żeby się do sitka aby nie przykleiły, postawiłam na kuchence i szykowałam się na prawdziwą hindusko-kapuścianą ucztę, wyobrażając sobie talerz z zielonymi kluseczkami i miseczkę chutneyu z mango. Strzeliłam nawet parę zdjęć - będą jak znalazł, kiedy już wpiszę przepis na stronę PieceOfCake..

Po dwudziestu (przepisowych) minutach rzuciłam się z widelcem na pierwszą kluskę z brzegu – a była taka puchata i ZIELONA – i… nie będę się wyrażać, ale było to niewyobrażalnie paskudne. Mdląco-drapiące w gardle. Terpentynowate. Coś jak lekarstwo o ohydnie szpitalnym posmaku. No shrek kompletny, mówię Wam… (zdjęcia też okazały się, oględnie mówiąc, niezbyt udane, co widać na załączonym)

Nic to jednak. Ja się nie dam złamać. Zwłaszcza, że po chwili zamyślenia nad poniesioną właśnie klęską, po oczywistej próbie zrzucenia odpowiedzialności na tych okropnych Brytyjczyków, którzy – jak powszechnie wiadomo – w ogóle się na jedzeniu nie znają, po podejrzliwym obwąchaniu resztek kapusty (nie wiem, po co – kapusta jak kapusta) dotarłam wreszcie do torebki z mąką z cieciorki. Otóż w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy to mianowicie ją nabyłam… Data przydatności była już zatarta i dopiero do myślenia dała mi metka z ceną, przyklejona z boku torebki. Otóż cena była we frankach belgijskich… No tak, a pisali w mądrych książkach, że mąka z grochu włoskiego szybko jełczeje. Szybko. Dla ułatwienia dodam, że frank belgijski zakończył swój żywot jako waluta obiegowa w roku 2002. Dziesięć lat temu.

Mam jeszcze ogromną ochotę na ziołową zupę z serem feta, znakomitego izraelskiego (choć mieszkającego w Londynie) kucharza Yotama Ottolenghi – przepis znalazłam w najnowszym numerze amerykańskiego pisma Bon Appétit. Potrzeba doń sporej ilości świeżego szpinaku, wielkiego pęczka natki, całej masy świeżej kolendry wraz z miętą… Wszystko razem krótko się dusi, miksuje z sokiem z cytryny i podaje z jeszcze większą ilością siekanych świeżych ziół, jogurtem i pokruszoną fetą. Tu się chyba nie da nic zepsuć?

I jeszcze ostatnie słowo na ten nowy rok, w postaci cytatu:

„Dużo gotuj! Jeśli będziesz to robić, poziom Twojego gotowania znacznie się poprawi. Nie idź na skróty i nie spodziewaj się, że wszystko od razu się uda. To jak nauka gry na instrumencie. Nie oczekujesz przecież, że staniesz się wirtuozem gry na trąbce w ciągu jednego dnia…”

Gregg Wallace (to ten łysy juror z brytyjskiej wersji MasterChef), a cytat z pisma Cook Vegetarian, numer z lutego 2012 już roku.

A zatem pozdrawiam Wszystkich jak zwykle niezwykle serdecznie i namawiam do szerokiej współpracy – a to w postaci komentarzy na stronie, a to w mailach, a to znów w dyskusjach na FB (http://www.facebook.com/groups/146296542077315/). Gotujcie, a będzie Wam zjedzone!

Noworoczna (wciąż jeszcze)

Natalka

* Stosując to do naszego polskiego podwórka: większość z tych 44 procent, które rzekomo przeczytało w ciągu ostatniego roku co najmniej jedną książkę. Mam jedynie nadzieję, że to właśnie była ta zacytowana „dobra książka’…

** Pismo jest, jak widzicie, poświęcone wegetariańskiemu trybowi życia, „gulasz” zatem powinien być warzywny, zaś przy słowie „kiełbaski” pani Demuth użyła słowa „vegetarian”… Myślę jednak, że jej spostrzeżenia są uniwersalne




Podziel się linkiem: