W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / O tradycji oraz jej braku na przykładzie Halloween (część pierwsza, jak się okazało po dopisaniu do końca)

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


O tradycji oraz jej braku na przykładzie Halloween (część pierwsza, jak się okazało po dopisaniu do końca)

Chodziłam sobie tak wczoraj po domu, chodziłam, aż w końcu nawet Mąż zauważył i zapytał, co mnie gryzie. Kiedy powiedziałam, że nie mam zielonego pojęcia, o czym napisać Gazetkę, bo o podwieczorkach jakoś mi się nie chce, bo zasadniczo nie lubię słodyczy i ciastek, bo za dużo ostatnio piekłam dla skautowskich kumpli Starszego Dziecka, bo nie chce mi się znowu robić szarlotki, a Dzieci chcą tylko ją na ten nieszczęsny podwieczorek, bo w ogóle nie mam żadnych dobrych pomysłów i właściwie to kompletnie się do tego pisania nie nadaję, ani do niczego innego zresztą też nie, Mąż pomyślał chwilę i powiedział: Napisz o Halloween...

...przecież to już w przyszłym tygodniu. Ale – odpowiedziałam – nie ma żadnego tradycyjnego jedzenia z tej okazji! Wiem, bo wiele już razy pytałam znajome Anglosaksonki. No właśnie, powiedział Mąż, już masz temat - napisz o tym, że nie ma… Tak więc, jeśli komuś dzisiejsza Gazetka się nie spodoba, niech ma pretensje do Męża, bo to on winien tym razem!

Obchodzenie Halloween pozostaje w głębokiej sprzeczności z nakazami hierarchii Kościoła katolickiego, wiem. No cóż, nie będę się z hierarchią sprzeczać, w końcu jej prawo nakazywać bądź zakazywać - i niech tak już zostanie, pewne rzeczy trudno zmienić. Osobiście nie uważam jednak Halloween za jakiekolwiek „święto”, które się „obchodzi” – to po prostu zabawny pretekst do imprezowania, a do tego nigdy nie trzeba było mnie szczególnie długo namawiać, zaś czas refleksji i tak nieuchronnie nadciągnie. Tak więc w tym roku znów wpadnie do nas kilku(dziesięciu) znajomych, dowcipnie przebranych za potwory, wampiry, czarownice i duchy (co ciekawe – nikt nigdy nie przebrał się za dynię… czyżby to było mało twarzowe?). Znów pod nogami pętać się będzie chmara dzieci własnych i cudzych, szczęśliwie nie do rozpoznania w makijażach i przebraniach – wśród chłopców królują piraci (?!) i rozmaite czarno odziane istoty (wilkołaki? terroryści?), zaś wśród płci pięknej – nieodmiennie diabełki… Hm, mamy wśród Czytelników jakiegoś psychoanalityka? Dziatwa i tak ruszy gremialnie na obchód sąsiedzkich domów, w celu wyłudzenia słodyczy od lokalnych Flamandów. Wrócą dopiero na galaretkę z oczkami (patrz niżej).

Nie pamiętam już, skąd wziął się ten szalony pomysł wyprawiania halloweenowego party – w Polsce nie było takiego zwyczaju, choć odkąd pamiętam, wycinałyśmy z Mamusią dyniową latarenkę w przeddzień Święta Zmarłych (do środka wkładało się ogarek zwykłej świecy - to były czasy, w których świeczki do podgrzewaczy w ogóle nie występowały!). Kiedy przyjechaliśmy do Belgii, byliśmy zaskoczeni merkantylną ofensywą duchów, dyń i wampirów, która dziesięć lat temu zaczynała się w połowie października, dzisiaj zaś – zaraz po powrocie z wakacji… Nieważne – grunt, że odkąd po raz pierwszy zaprosiliśmy gości na Halloween, narodziła się nowa świecka tradycja w naszym domu i sami już nie możemy sobie wyobrazić innego sposobu spędzania ostatniego dnia października – jako dowód muszę wspomnieć (Mamusiu, wybacz!), że raz o tej porze roku gościła u nas moja Mamusia i też – z własnej, a nieprzymuszonej woli – przyodziała się w czerń zwieńczoną wiedźmim kapeluszem (wyglądała, jak prawdziwa czarownica i świetnie się bawiła). W ciągu tych wielu lat zebraliśmy pokaźną kolekcję rozmaitych okolicznościowych dekoracji, których gust może zdeklarowanych estetów wprawić w nerwowe drgawki – na to nie ma rady, co jakiś czas człowiek musi unurzać się w kiczu, pastiszu, szmirze i tandecie (choć tej ostatniej staramy się unikać). Mamy zatem niezliczone sztuczne pajęczyny, których szczerze nie cierpię, gdyż trudniej je prawidłowo rozpostrzeć, niż anielskie włosy na choince, a rozwieszone zahaczają o wszystko, ciągną się, powiewają i mają skłonność do zajmowania się ogniem z setek rozstawionych wszędzie świeczek. Dzieci jednak je uwielbiają, bo wyglądają tak autentycznie i upiornie i można w nie wczepiać plastikowe pająki w różnych kolorach i rozmiarach i w ogóle. Mamy wspaniałego pająka na baterie, który mruga czerwonymi oczkami i mozolnie wspina się po nitce. Mamy bardzo piękną mumię powiewającą bandażami – zawieszamy ją zazwyczaj na lustrze w łazience. Mamy wieniec na drzwi z czarnych róż i czaszek (mój ulubiony). Mamy czarnego kruka – wygląda jak żywy! – którego używam do udekorowania misy z owocami. Mamy krwawy napis „Happy Halloween” do naklejenia na szybie. Co roku coś przybywa – dopiero co kupiłam bardzo ładne lampki w kształcie dyń, mam także w planach nabycie chichoczącego kościotrupa, żeby u drzwi witał nadciągających gości…

Wspomniałam wyżej, że w literaturze przedmiotu nie znalazłam żadnego tradycyjnego, związanego z Halloween, menu. Tradycji jednak nikt nie sieje, rodzą się same i od kilku już lat mamy własną: otóż robimy dla dzieci „upiorną galaretkę z oczkami”. Nic w tym specjalnego, po prostu trzeba rozpuścić w gorącej wodzie kilka opakowań galaretki o zielonej barwie – z kiwi lub agrestu – i odstawić do zastygnięcia. Gotową galaretkę rozgniatamy widelcem i wkładamy do szklanej miski W galaretkę wtykamy nabyte w sklepie „oczka” – jest to rzeczywiście upiorny produkt, także w konsumpcji, zrobiony bardzo realistycznie z marshmallowsów i różnobarwnej galaretki – oraz zielone słodkie sznurki (Haribo) i różne inne takie więcej dowcipne okolicznościowe słodyczki. Jest to ulubiony deser wszystkich znajomych dzieci, choć – jak dotąd – tylko Starsze Dziecko odważyło się spożyć rzeczone oczko.

O możliwościach kulinarnych, jakie stwarza tak barwna impreza, można by dyskutować godzinami. W tym roku postanowiłam pójść na (swego rodzaju) łatwiznę i zrobić gorący bufet z rozmaitymi curry – będą krewetki, wieprzowina lub kurczak w mleku kokosowym, curry z kapusty włoskiej z kokosem, curry z dyni (jakże by nie!) z imbirem, różne chutneye oraz oczywiście micha ryżu i jakieś wschodnie placki (roti). Najbardziej „spooky” ze wszystkich tegorocznych dań będzie niewątpliwie, kojarzące się wszak z jakąś upiorną masakrą piłą mechaniczną, cejlońskie curry z buraczków. Nie wiedziałam, że na Cejlonie jada się buraczki, ale ponoć tak: a zatem pół kilo buraczków szorujemy pod strumieniem zimnej wody, obieramy cienko ze skórki i kroimy w zapałkę (czyli długie cienkie paski). W woku rozgrzewamy 2 łyżki oleju słonecznikowego, a kiedy będzie gorący, wrzucamy ćwierć łyżeczki brązowej gorczycy. Kiedy ziarenka zaczną podskakiwać, dokładamy drobno posiekaną cebulę, dwa usiekane ząbki czosnku i dwie zielone papryczki chilli, pozbawione pestek i pokrojone w cienkie plasterki. Smażymy, mieszając, aż cebula zrobi się przezroczysta, po czym dodajemy 2 listki laurowe, ćwierć łyżeczki mielonego turmeriku, łyżeczkę nasion kminu rzymskiego oraz laskę cynamonu. Wrzucamy też buraczki i smażymy wszystko, mieszając, jakieś dwie minuty. Teraz dodajemy dwa posiekane pomidory z puszki, sporą szczyptę soli i szklankę wody. Zagotowujemy, zmniejszamy ogień i dusimy buraczki, aż będą miękkie, ale nie zaczną się rozpadać, czyli powiedzmy kwadrans. Dodajemy pół szklanki gęstego, niesłodzonego mleka kokosowego i gotujemy jeszcze chwilkę, aż sos zgęstnieje. Doprawiamy do smaku sokiem z limetki, po czym podajemy z ryżem i innymi rodzajami curry.*

Wiecie co? Mąż miał dobry pomysł z tą Gazetką o Halloween. Myślę, że za tydzień będziemy „kontynuować dalej”, prawda? Będzie o pizzy z wyłupionymi oczkami, o rozdyźdanym mózgu, o odciętych paluszkach i mufinkach-pająkach…

Pozdrawiam serdecznie

Oplątana sztuczną pajęczyną Natalka

* Przepis na curry z buraczków jest autorstwa Sophie Griggson, z magazynu Waitrose Food Illustrated z września 2008

PS. Gdyby ktoś chciał się dodatkowo zabawić „w temacie” halloweenowej dyni, serdecznie polecam ten filmik:
http://www.youtube.com/user/realannoyingorange?blend=3&ob=4#p/search/1/TKpFS9GsInk




Podziel się linkiem: