W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Kucharka Oszczędna (felieton Nigela Slatera wraz z krótkim komentarzem na początku i na końcu)

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Kucharka Oszczędna (felieton Nigela Slatera wraz z krótkim komentarzem na początku i na końcu)

Wózek jest pełen, płacę w kasie dwa razy więcej, niż planowałam, idę do samochodu. Dzwoni komórka – weekendowi goście muszą, niestety, odwołać wizytę (katar, oby nie świńska grypa). Przypomina mi się nagle, że w niedzielę mieliśmy jechać na wycieczkę, odpada zatem robienie obiadu (mięso pójdzie do zamrażalnika, ale jak ja je tam wepchnę?!).

Pamiętacie Gazetkę „Ciocia w restauracji”? Dzisiaj kolejny z błyskotliwych felietonów mojego ulubionego brytyjskiego pisarza kulinarnego – jakoś nie mogę oderwać się od tej prozy (w podwójnym tego słowa znaczeniu, gdyż Slater pisze o rzeczach i sprawach codziennych, nieraz boleśnie prozaicznych) i ciągle zaglądam do tomiku „Eating for England. The Delights and Eccentricities of the British at Table”. I zawsze znajduję coś, co wcześniej przegapiłam, albo coś, co wydaje mi się szczególnie trafne czy aktualne. Dzisiaj, na przykład, robiłam zakupy i już po zapłaceniu rachunku przypomniał mi się poniższy felieton. A dlaczego – przeczytajcie na końcu.

The Economical Cook, czyli Kucharka Oszczędna

Pani Liczykrupowa nie wyrzuca papierków po maśle. Starannie zwinięte przechowuje w lodówce po to, by mieć czym smarować blaszkę, w której będzie piekła cotygodniowy placek. Każdy, kogo Natura obdarzyła powonieniem, zdaje sobie sprawę, że nie dość szybko zużyte masło zaczyna charakterystycznie pachnieć lodówką – nawet jeśli trzyma się je w tych absurdalnie małych pojemniczkach na wewnętrznej stronie lodówkowych drzwi. A któż wie, jak zaawansowane wiekiem są niektóre z tych papierków chomikowanych przez Panią Liczykrupową… Może i zaoszczędziła grosik czy dwa, ale najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że smaruje blaszki zjełczałym tłuszczem.

Rosół gotuje na każdej kosteczce i skrawku mięsa, jakie pozostały od innych posiłków; każda więdnąca jarzyna ma szansę na przemianę w zupę. Przy kuchence leży stos starannie złożonych arkuszy używanej folii aluminiowej.

Pierwszym przystankiem w sklepie spożywczym jest kosz z artykułami o obniżonej cenie. Nie dlatego, by było to absolutnie koniecznie – Pani L. raczej nie przymiera głodem – lecz po to, by nie przegapić okazji zaoszczędzenia kilku groszy na wgniecionej puszce lub pokruszonym cieście: „Przecież kiedy zrobię z niego trifle*, będzie pokruszone jeszcze bardziej”. No cóż, to ma sens, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że aby wykonać ten oszczędnościowy plan, trzeba kupić jeszcze budyń waniliowy, śmietankę do ubicia i puszkę sałatki owocowej…

Pani L. na co dzień znana jest ze swej niechęci do podejmowania jakiegokolwiek ryzyka, niemniej jednak odzywa się w niej żyłka hazardowa, jeśli sprawa dotyczyć będzie puszki pozbawionej nalepki. W środku prawdopodobnie będzie zwykły groszek, ale – kurczę – nigdy nie wiesz, co cię może spotkać! Może to będą brzoskwinie w syropie?

* trifle: typowy angielski deser, składający się z kilku warstw: najpierw biszkopt, pokrojony i nasączony alkoholem (zazwyczaj sherry), potem owoce, ewentualnie z galaretką, potem budyniowy krem waniliowy (custard), a na wierzchu bita śmietana i ozdóbki wszelkiego autoramentu. O tym absolutnie nieodzownym na Boże Narodzenie deserze napiszę przed Świętami.

Nigel Slater „Eating for England. The Delights and Eccentricities of the British at Table”, Fourth Estate, Londyn 2007

Czy nie jest tak, że w każdym z nas drzemie potencjalna Pani Liczykrupowa? We mnie budzi się do życia po dużych, pozornie przyjemnych zakupach. Właśnie skończyły się ulubione płatki Dzieci (te mniej ulubione ciągle stoją w szafce), pies nie chce jeść gotowych puszek (nawet podprawionych makaronem i jarzynkami) i trzeba go pocieszyć świeżym kurczaczkiem, w słoiku z kawę niepokojąco widzę dno, a wino zostało tylko różowe. Czas więc na zakupy, robię oczywiście krótką listę, ale w sklepie przypomina mi się masa rzeczy: dawno nie jedliśmy rybki, a tu świeżutki łosoś, jak marzenie! W sobotę mają przyjść goście, może przed deserem podam deskę francuskich serów (trzeba w takim razie kupić trochę winogron, najlepiej w dwu kolorach, może też orzechy)? Do niedzielnego obiadu brakuje mięsa – sama mam ochotę na stek, ale Mąż woli schabowe, zatem w koszyku ląduje i jedno i drugie. Może wreszcie usiądziemy w weekend do rodzinnego śniadania – jajka, boczek, szynka, żółty serek, twarożek, rzodkiewki, pieczywo w co najmniej dwu rodzajach.

Wózek jest pełen, płacę w kasie dwa razy więcej, niż planowałam, idę do samochodu. Dzwoni komórka – weekendowi goście muszą, niestety, odwołać wizytę (katar, oby nie świńska grypa). Przypomina mi się nagle, że w niedzielę mieliśmy jechać na wycieczkę, odpada zatem robienie obiadu (mięso pójdzie do zamrażalnika, ale jak ja je tam wepchnę?!). W domu Dziecko mówi, że w szkole była na obiad „różowa rybka” i drugi raz jej nie będzie jadło. W sobotę pada i budzę się tak późno, że Dzieci dawno już napchane płatkami koczują na kanapie przed telewizorem – na rodzinne śniadanie nie mają ani ochoty, ani miejsca w żołądkach.

Zostaję więc z górą jedzenia, wypchaną lodówką, moralnym kacem pozakupowym i – co najgorsze – świadomością, że znowu będę musiała wyrzucić masę jedzenia, bo nie damy rady tego przerobić. Wtedy właśnie myślę sobie: a może jednak liczyć każdy eurocent? Zrobić dżem z marszczących się owoców? Zupę z przywiędłej włoszczyzny? Planować dokładnie każdy posiłek? Skoro i tak mam wyrzucić połowę zakupów, to może jednak zwracać uwagę na rzeczy o obniżonej cenie? Na puszki bez nalepek?

Znając jednak moje szczęście, w puszce będzie groszek. Trzeba więc będzie do koszyka dołożyć jajka i majonez (sałatka). Zawsze jednak może się zdarzyć, że to będą brzoskwinie – trzeba więc pomyśleć o kremowej śmietance, płatkach migdałowych i mrożonych malinach (deser z owoców z bitą śmietaną, sosem owocowym i praliną migdałową). O tym, co zrobię, jeśli w puszce będzie – powiedzmy – fasolka w sosie pomidorowym, wolę nie myśleć.
Pozdrawiam serdecznie –
Zatroskana Natalka




Podziel się linkiem: