Kochani! Dzisiaj będzie krótko i zwięźle, za co z góry przepraszam, jest jednak ku temu ważki powód. Otóż Belgowie najwyraźniej tak źle znoszą perspektywę nadciągającej zimy, że fundują swym dzieciom tydzień „ferii jesiennych”, na przełomie października i listopada…
Ci, którzy mogą i mają za co, udają się wraz z przychówkiem do Egiptu, Maroka, południowej Hiszpanii, aby załapać się na resztki letniego słońca i z godnie podniesioną ogorzałą głową oczekiwać nieuchronnej zimowej szarości. Pozostali – w tym moja skromna osoba – siedzą w chałupie nie powiem na czym, przeklinają system szkolny i starają się jakoś odciągnąć znudzone dzieci od telewizora/komputera oraz spełniać zachcianki młodzieży w sposób przynoszący jak najmniej strat własnych – szczególnie cierpią, wypracowywane latami, założenia wychowawcze oraz honor... Wygonić na dwór się nie da, bo albo wieje, albo leje (w tej chwili akurat to pierwsze, za to porządnie), koledzy belgijscy wyjechali (jeśli nawet nie w tropiki, to do babci z dziadkiem), koledzy amerykańscy chodzą karnie do szkoły (szkoła amerykańska nie uznaje tych ferii, porządni ludzie z tych Jankesów!), ciekawe książki się w domu skończyły (oczywiście!), zabawki się znudziły, „Mamo, jestem głodna!”, „Mamo, nie będę tego jadł!”, czy mogą colę, gumę do żucia, marchewkę, jabłko, ale w kawałkach, „Mamo, on mi ukradł moją skakankę!”, „Mamo, zabierz psa, bo nam przeszkadza!” Pies już też nie daje rady i wypuszczony do ogródka, pośpiesznie wskakuje w żywopłot, po czym klucząc sobie tylko znanymi drogami przez ogródki sąsiadów, udaje się na samodzielną wyprawę… Psa trzeba poszukać, inaczej Młodsze Dziecko żyć nie da, snując wszelkie możliwe i wyłącznie czarne scenariusze (wyobraźnię ma naprawdę bujną), a że pogoda (patrz wyżej) mało przyjazna, muszę sama się ciepło ubrać i szukać zwierzyny po okolicznych uliczkach. No i oczywiście, właśnie akurat w tym tygodniu, Mąż ma w pracy wyjątkowe urwanie głowy i nie tylko wraca do domu późno, ale jeszcze wychodzi potem na kolacje lub inne narady, zostawiając na mojej głowie zaganianie potomności do łóżek. Ja się jakoś na nim zemszczę, nie wiem jeszcze tylko w jak wyrafinowany sposób, ale niech no ja tylko odzyskam sprawność intelektualną…
Tak więc warunki do skupienia się mam – jakby to określić – w najwyższym stopniu niedostateczne. O, pies właśnie przyniósł piłeczkę, żeby mu porzucać, Starsze Dziecko z nudów pełza po podłodze zawinięte w czerwony kocyk (zdziecinniał od tych ferii, słowo daję), a Młodsze co chwila przybiega z kartką, na której powstaje Wymarzony Dom – bardzo piękny, zgoda, ale czy muszę podziwiać każdy detal rozrastającej się fasady?! Każdy cholerny kwiatuszek oplatający jeden z miliona balkoników?!
Tak więc niczego inteligentnego się ode mnie dziś nie doczekacie. A ponieważ tłumaczyć jest mimo wszystko łatwiej, niż samemu tworzyć prozę (jak to podniośle brzmi! przynajmniej poprawi mi się samoocena, podupadła nieco z powodu nadmiaru rodzicielskich obowiązków), oto akurat odpowiedni do sytuacji felietonik znanego Wam doskonale Nigela Slatera:
Nastolatek przy stole (A Teenager at the Table)
Opadające ramiona, głowa chmurnie opuszczona, oczy wlepione w niewidzialny punkt na kolanach. Całe ciało zdaje się mówić: „Nie będę tego jadł”.
Zmiana następowała powoli, od entuzjastycznego rzucania się na jedzenie, przez zostawianie na talerzu kawalątków tego lub owego, aż do przesuwania poszczególnych elementów obiadu po talerzu tak, by sprawiało to wrażenie posiłku spożytego właściwie w całości. Przeciętny nastolatek najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego rodzice zauważą, iż mięso i warzywa zostały po prostu zamienione miejscami…
Ostatecznym, rozpaczliwym etapem jest całkowita odmowa zjedzenia tego, co znajdzie się na talerzu. I chociaż żadni rodzice nie powinni brać tego do siebie, pierwsza taka scena jest dla nich jak cios prosto w serce. Mało rzeczy tak boli, jak posiłek przygotowany i odrzucony.
Jest coś takiego w DNA nastolatka, co bez żadnego uprzedzenia nagle żąda, by pożywienie było gorące, słone i chrupiące. To krótki okres i skończy się prawdopodobnie równie szybko, co okresowa alergia na prysznic.
Jeśli zaś chodzi o określenie „chrupiące” – czytaj po prostu: smażone w głębokim tłuszczu. Macie małe szanse, by namówić nastolatka do zjedzenia czegoś, co w przepisie przyrządzania nie zawiera kadzi wrzącego oleju. Natura zmusza nastolatków do lubienia wyłącznie tego, co jeszcze pogarsza ich trądzik. Jest to element strategii okazywania rodzicom, że jest się już gotowym na zmierzenie się ze światem zewnętrznym. Jeśli coś nie powoduje raka płuc, marskości wątroby lub twarzy przypominającej talerz różowej owsianki, zdecydowanie nie jest warte uwagi.
„Eating for England – The Delights and Eccentricities of the British at Table”
Piękne, prawda? Komentarz za tydzień, kiedy odzyskam już nieco wolności twórczej oraz tę resztkę zdrowych zmysłów, jaką moje Dzieci zechcą łaskawie mi pozostawić.
Serdecznie pozdrawiam,
bardzo zmęczona przymusowym odpoczynkiem Natalka
« | Grudzień 2024 | » | ||||
Pon | Wt | Śr | Czw | Pią | Sob | Nie |
1 | ||||||
2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 |
9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 |