W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Gazetka o książkach

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Gazetka o książkach

Trudno dzisiejszą Gazetkę nazwać Gazetką Właściwą… To, co mam dziś dla Was, to kilka cytatów, które ostatnio chodzą mi po skołatanej już nieco, przedimieninowo i przedświątecznie, głowie. Z drugiej jednak strony, z przyczyn ode mnie niezależnych, w zeszłym tygodniu Gazetka jakoś nie dotarła do Waszych skrzynek mailowych, żeby zatem nie zarzucić Was teraz nadmiarem weekendowej lektury, postanowiłam dzisiaj się streszczać, zachowując dłuższe i bardziej skomplikowane opowieści na inny czas.

Konstruując Gazetkę (czy nawet para-Gazetkę) z samych cytatów, odczuwam oczywiste wyrzuty sumienia, że podpieram się cudzymi dziełami, dokonując z własnej strony literackiego uniku. Z innego punktu widzenia jednak – bodaj najmilszym i najbardziej satysfakcjonującym aspektem mojej kulinarnej pasji (zwanej przez mniej życzliwych „maniactwem”) jest wyszukiwanie, gromadzenie, kolekcjonowanie oraz nieustanne zaglądanie do rozmaitych książek o zgodnej z moim zainteresowaniem tematyce. Kolekcja stale się rozrasta i powoli liczba woluminów zaczyna oscylować wokół równego tysiąca, nie licząc wielu roczników najbardziej wartych grzechu magazynów kulinarnych, których po prostu nie jestem w stanie się pozbyć.

Oczywiście nie nabywam każdej książki, która przykuje mój wzrok. Nie poluję na nowości, nie wychodzę z księgarni uginając się pod ciężarem wielu tomów naraz. Każdy nabytek ma jakąś historię, służy jakiemuś celowi, ma wartość edukacyjną lub jedynie sentymentalną. Niektóre nabywam ze względu na szacunek i podziw dla autora - z tego powodu mam chociażby wszystkie dzieła Delii Smith czy Nigela Slatera. Bywam też wierna szczególnie udanym seriom, ostatnio na przykład doskonałej brytyjskiej „The Kitchen”, o podstawach rozmaitych narodowych kuchni (mam już japońską, środkowo-wschodnią, chińską i indyjską, planuję rozpocząć poszukiwania kolejnych). Co jakiś czas lubię nabyć książkę jakiegoś słynnego kucharza, na przykład znanego z BBC Michela Roux Juniora lub Raymonda Blanc, ot tak, żeby popatrzeć, co tam w wielkim świecie piszczy. Czasem wśród natłoku kolorowych publikacji w bardzo twardych okładkach, którymi zarzucają rynek wydawniczy rozmaici „celebrities”, znajdzie się coś wartego kilkudziesięcioeurowego wydatku, jak chociażby ostatnia książka Nigelli Lawson „From my Kitchen” (równie słynny Jamie Olivier jakoś mnie natomiast nie przekonuje).

Mam książki edukacyjne: o kuchniach najrozmaitszych krajów i regionów, o technikach gotowania, o cateringu, całkiem sporo o domowej produkcji różnych specjałów nabywanych zazwyczaj w postaci gotowej (wędliny, chleb, lody, itp.), powieści z kuchnią w tle, encyklopedie sztuki kulinarnej, „cegły”, bez których nie może się obejść żadna szanująca się biblioteka kuchenna, zbiory felietonów, kompendia wiedzy… - ale dość tego gadulstwa, miałam się wszak dzisiaj uciec do pomocy cytatów.

Pierwszy cytat pochodzi z jednej z moich najukochańszych książek, nie tylko z tych o kuchni, ale w ogóle, czyli z „Gawęd o przyjęciach” Marii Iwaszkiewicz, które to dzieło mam w wydaniu IV, z roku 1994, a w dodatku z dedykacją! Skarb. Cytat jest z rozdziału o tytule „ Święta i imieniny”, co doskonale komponuje się z moim obecnym, wspomnianym wyżej, natłokiem w głowie (za tydzień imieniny, święta wiadomo kiedy, a po drodze będzie jeszcze Sinterklas…). Otóż Pani Maria (z miłości pozwolę sobie na tę poufałość), opisuje rozmaite dania na bożonarodzeniowy obiad rodzinny – śledzie, sałatkę z ryb z ryżem, potem barszcz lub grzybową z poprzedniego dnia, na danie główne gęś z nadzieniem i sałatką z czerwonej kapusty, a na koniec…:

„…na deser – świąteczne ciasta, kompot lub mocno skarmelizowany przecier z jabłek i koniecznie dużo dobrej herbaty, bardzo gorącej. Najlepiej zaparzyć od razu duży czajnik herbaty, zagotować ogromny gar wrzątku. Nie jest wykluczone, że po obiedzie rodzinka zechce zasiąść do brydża, a grający z pewnością będą wołali pić. Należy przypuszczać, że brydżystów nie pozbędziemy się z domu tak szybko i trzeba być na taką ewentualność przygotowanym. Apetyt rośnie przy jedzeniu i w miarę rozgrywania szlemików, już o siódmej brydżyści będą głodni. Najlepiej przygotować dla nich różnorodne kanapki i postawić na stoliku tuż przy stole graczy. Z własnych doświadczeń wiem, że odrywanie od gry, by coś zjeść przy stole, nie jest lubiane przez zapalonych karciarzy. A to, że karta po kolacji się zmienia, a to, że się zapomina, kto rozdaje, a to, że impasy od takich przerw nie wychodzą. Jeżeli brydżyści będą tego dnia bardzo łaskawi, to pozwolą nam – po spożyciu kanapek – posiedzieć cichutko przy nich, nie wymagając więcej żadnych świadczeń. I tak jakoś spokojnie nam miną święta Bożego Narodzenia.”

Czyż to nie wspaniała świąteczna wizja? Umiem ten cytat właściwie na pamięć, choć w moim rodzinnym domu nie grało się w karty, a i sama rodzina była raczej mała. Zawsze jednak miałam w oczach obraz tego cudzego domu, pełnego (tak sobie wyobrażałam) podstarzałych wujków w żakietach i zaondulowanych ciotek, z babcią drzemiącą błogo w fotelu, nastoletnich kuzynów szepczących po kątach i tego stolika (dwóch może?) z brydżystami, ognia na kominku, szczęku i stuku talerzyków, filiżanek i sztućców, okrzyków „Czy była kontra?!”, „To ja na razie pasuję…”, szumu czajnika w kuchni, świeczek na choince, migotania anielskich włosów, talerza z bakaliami… Ech.

Drugi cytat natomiast jest klasyką samą w sobie: oto Lucyna Ćwierczakiewiczowa i jej „365 obiadów”. Ale nie o obiedzie będzie, tylko o „tartinkach”, bowiem kiedy co wieczór kroję chleb, smaruję go masłem i nakładam na wierzch rozmaitości, by zrobić talerz kanapek na kolację dla moich, powracających do domu o najróżniejszych porach, Dzieci – zawsze słyszę w wyobraźni te dziewiętnastowieczne słowa:

„Tartinki – chcąc je dobrze podać, trzeba umieć i wiedzieć wiele rzeczy. Naprzód trzeba obstalować chleb biały, pszenny, duży, funtowy czterograniasty, pieczony w formie, aby mniej było roboty z okrawaniem skórki i smarowaniem, bo smarowany cały plaster łatwiej potem na zręczne sztuczki krajać. Drugim ważnym warunkiem jest masło niezbyt twarde; stać powinno w pokojowej temperaturze najmniej 12 godzin, następnie położywszy je na miseczkę lub doniczkę, wałkiem rozbijać trochę na jednolitą, dość miękką masę. którą daleko łatwiej i prędzej się smaruje. Trzecim warunkiem jest, aby wszystkie prowianty użyte do położenia na wierzch były świeże, delikatne i bardzo cienko krajane.”

Dalej następuje szczegółowy opis tych „prowiantów”: jajek na twardo przecieranych przez rzadkie sito, combrów z zająca i pasztetów zimnych w cienkie plasterki krajanych, wstążek z mięsnej galaretki zabarwionej karmelem, kawioru, ryb wędzonych i sardeli, przy czym Pani Ćwierczakiewiczowa surowo zabrania kładzenia na chleb sardynek oraz wędlin, czyniąc wyjątek jedynie dla szynki i ozora…

„Tylko takie tartinki i to robione dopiero po południu, aby były świeże, niewyschnięte, są eleganckie i najwybredniejszy gust zadowolić mogą (…)”.

Ach, kanapki z wyższym wykształceniem…

Widzę, że streszczanie się i lapidarność ciągle nie są moją najmocniejszą stroną i tylko dwa cytaty się tu zmieściły… A przecież chciałabym się z Wami, w odruchu przedświątecznej szczodrości, podzielić całą ich masą! Obiecuję zatem solennie, że o książkach jeszcze będzie, bo przecież „cała Polska czyta dzieciom” i tak dalej.

Pozdrawiam wszystkich jak zwykle niezwykle serdecznie (to na szczęście też cytat),

zasypana książkami kulinarnymi o tematyce imprezowo-świątecznej

Natalka

PS. Zdjęcie z Fotolii...




Podziel się linkiem: