W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Bądź (lub nie bądź) trendy!!!

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Bądź (lub nie bądź) trendy!!!

Ostatnio przeczytałam dość dużo artykułów o nowych trendach w sztuce jedzenia. Odsuńmy na bok te, które wywołane zostały Wielkim Kryzysem, o nich będzie się jeszcze dużo mówić. Dzisiaj napisałam o tych trendach, które rządzą modą kuchenną od kilku już lat, obecnie zdają się osiągać apogeum, a zatem panować będą nam miłościwie jeszcze przez jakiś czas. Jeśli więc dotąd nie byliście trendy, to na co czekacie?! Ostatnia chwila!

Czy wiecie zatem, że:
1. ...następuje wielki powrót sago albo tapioki (zapowiadany rozmaitymi nieśmiałymi przepisami już od paru lat). Zdaję sobie sprawę, że słowo „albo” w poprzednim zdaniu wprowadza pewien zamęt myślowy. Otóż zamęt ów jest jak najbardziej usprawiedliwiony, bowiem sama nie wiem, co o tym myśleć. W chińskim sklepie zapewniono mnie, że sago i tapioka to dwa różne określenia tego samego produktu. Również w wielu książkach (i czasopismach) nazwy te używane są wymiennie. Rozmija się to jednak z prawdą, sprawdziłam. Sago uzyskuje się z palmy o tej samej nazwie, a konkretnie z wewnętrznej warstwy jej kory. Występuje w postaci białych, różowawych lub beżowych kulek, które po ugotowaniu stają się półprzezroczyste. Sago znane jest w Europie od czasów Renesansu i cieszyło się niegdyś znacznym powodzeniem jako rodzaj kaszy oraz składnik zagęszczający rozmaite potrawy. Dziś gotuje się sago głównie tam, gdzie jest produkowane (czyli w tropikach). Zazwyczaj miesza się je z mlekiem kokosowym i czymś słodkim i podaje na deser.
Teraz tapioka: robi się ją z korzenia manioku, tropikalnej rośliny pochodzącej z Ameryki Południowej. Służy do robienia deserów i zagęszczania potraw, czyli do tego samego, co sago. Z tego, co czytam w Larousse Gastronomique wynika, że tapioka powinna występować w postaci mączki. Problem jednak leży w tym, że mam w domu zarówno sago, jak i tapiokę i oba te produkty wyglądają absolutnie identycznie – wściekle twarde, małe i białe kulki; jakby mini-kulki na mole. Moim zdaniem jest niemożliwe, żeby to były różne rzeczy. W dodatku w gotowaniu zachowują się tak samo. Ot, zagadka na miarę WGK.
Tak, czy owak, małe białe kulki świętują właśnie wielki powrót. Na razie nie wymyślono z nich wiele atrakcyjnych potraw, kuchnia międzynarodowa (o ile taka istnieje) proponuje nam same desery – kulki ugotowane na rodzaj budyniu z cukrem, dalekowschodnimi przyprawami i mlekiem kokosowym, widziałam też ciasto typu „pieczone do góry nogami”, gdzie rolę zwyczajowych owoców pełniło sago (względnie tapioka) ugotowane i skarmelizowane. Żeby być trendy, wpisałam do PieceOfCake jeden przepis: Kokosowa tapioka z malinami. Może jeszcze coś wpiszę...
2. ...modna jest regionalna kuchnia Włoch. Nie jest to może szczególnie świeży i odkrywczy trend, ale skoro zauważyli to nawet Amerykanie... Otóż w naszych czasach wielkim faux pas stało się sformułowanie „kuchnia włoska”, bowiem nic takiego nie istnieje. Dawniej wystarczała wiedza, że na północy Italii jada się makaron jajeczny, a na południu spaghetti. Teraz to za mało. Teraz trzeba się przede wszystkim nauczyć nazw regionów (bagatela: 18 plus Sardynia i Sycylia), a potem ich specjalności. Jeśli chcemy pozostać w głównym nurcie kulinarnych wydarzeń, to musimy widzieć co najmniej, że: bresaolę (suszoną polędwicę wołową ) jadamy w Lombardii, a specjalnością Wenecji – tą najoryginalniejszą – są malutkie kraby smażone w całości (moleche). W Piemoncie liczyć możemy na vitello tonnato, czyli cielęcinę na zimno polaną sosem z tuńczyka, podczas gdy gigantyczne oliwki po askolańsku (nadziewane i panierowane) wjadą na nasz talerz na adriatyckim wybrzeżu w Marche. W Toskanii głównie będziemy pić wino, nie zawadzi jednak przekąsić czymś konkretnym, na przykład trippa alla fiorentina (flaki), w Umbrii zaś możemy zjeść porchettę (pieczone prosię), czy makaron z sosem truflowym. Z Kalabrii pochodzi grillowany miecznik (pesce spada), zaś z Kampanii – spaghetti con aglio, olio e peperoncino (z czosnkiem, oliwą i ostrą czerwoną papryką) . Na Sycylii zaś możemy zjeść cannoli, czyli te ciastka, którymi w trzeciej części „Ojca Chrzestnego” Connie wykończyła złego mafioso (notabene własnego ojca chrzestnego w sensie kościelnym, a nie tylko mafijnym) podczas koncertu swego bratanka.
Teraz powinniśmy to wszystko wykuć na pamięć (plus specjalności pozostałych regionów), zaś zła wiadomość jest taka, że zaczyna się już przebąkiwać, iż tak naprawdę we Włoszech to nie regiony, ale każde miasto, miasteczko, wieś i wioska mają swoje kulinarne specjalności...
3. ... jedzenie należy podawać ułożone na talerzu zgodnie z restauracyjnymi standardami. W tym celu trzeba nabyć (nie bacząc na postulowaną we wszystkich źródłach ekonomicznych konieczność kontrolowania wydatków) białe talerze, większe, niż byliśmy dotąd przyzwyczajeni - jedzenia nie należy bowiem niepotrzebnie stłaczać. Niech każdy element posiłku zabłyśnie własnym światłem. Teraz wyobraźmy sobie, że talerz to zegar: na godzinie drugiej kładziemy element białkowy, czyli mięso lub rybę; na godzinie szóstej powinny znaleźć się warzywa; godzina dziesiąta to miejsce dla węglowodanów (ziemniaków, ryżu, klusek). Tworzymy w ten sposób tzw. „uśmiechniętą twarz”, która – oddziałując pozytywnie na psychikę - nawet największego niejadka powinna skłonić do zjedzenia brokułów (z godziny szóstej). Mięsa nie oblewamy sosem, niech Bóg broni! Sos wylewamy bezpośrednio na ogrzany talerz, a na nim dopiero kładziemy kawałki mięsa. Dzięki temu przyrumieniony brzeg pieczeni nie zmięknie, zyskamy też atrakcyjny wizualnie kontrast (!) między strukturą włókien mięsa a jeziorkiem sosu. Ja tego nie wymyśliłam, podaję za pismem Bon Appétit.
4. ...szczególną popularnością w kuchni cieszy się zielona herbata. Ale nie tak do picia, skądże. O tym wszak wiemy już od lat! Zielona herbata jest teraz składnikiem potraw - robić z niej będziemy galaretki, lody, kremy, dodamy do marynat służących do bejcowania mięsa oraz do serników. Tu wtręt, tak zwane "dalekie à propos": nie rozumiem, dlaczego do anglosaskich serników zawsze dodaje się całe jajka, zamiast podzielić je na żółtka i białka, a te ostatnie ubić na sztywno. Rezultat jest taki, że "cheesecakes" zawsze są gniotowate i zaklejające.

Poza zieloną herbatą jeść mamy: długo duszone mięsa (na fali rosnącej popularności ruchu Slow Food, a także tańszych kawałków mięsa), homary (co ciekawe – homary od wielu już lat pełnią funkcję najmodniejszego trendu, kryzys, nie kryzys...), luksusową czekoladę (najlepiej zarówno ekologiczną, jak i fair trade), zaś w ciastach i deserach używać będziemy masła solonego (kontrast między solą a cukrem zmienia smak nawet znanych i oklepanych deserów, stanowi więc pewne novum).

Trendów jest oczywiście znacznie więcej, ale już się dzisiaj nie zmieszczą. Chciałam bowiem jeszcze jako pointę przytoczyć pewien cytat:

„Fashions in food are not quite so unjustifiably fickle as fashions in spring bonnets, but in this twentieth century they have been known to be almost as faddish – and twice as foolish” (Gourmet, April 1953)

Myślę, że pod koniec pierwszej dekady XXI wieku niewiele się w tej mierze zmieniło.

Pozdrawiam

Natalka (the Trendy)




Podziel się linkiem: