W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

JesteÅ› w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Przepis turecki, czyli Gazetka Przednarciarska

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj GazetkÄ™ do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Przepis turecki, czyli Gazetka Przednarciarska

W szale zabaw karnawałowych (nie moich, niestety) nie udało mi się znaleźć odpowiedniej dawki spokoju, niezbędnej do napisania zwartego, interesującego i (daj Boże) dowcipnego tekstu. Mam nadzieję, że uda się następnym razem (choć pewnie nie za tydzień, nie mam bowiem jasności w temacie dostępu do internetu w stacji sportów zimowych, do której się udajemy), a tymczasem - dawno nie widziany na łamach Gazetki przepis!

Kochani!

Doskonale pamiętam, że winna Wam jestem jeszcze jedną opowieść o brukselskich knajpach, a konkretnie o Le Coq en Pâte. Zaczęłam pisać swoją wersję "Jadłam w..." głównie ze względu na tę interesującą restaurację, chcąc podzielić się z PT Czytelnikami wrażeniami na temat nowatorskiej i ekskluzywnej kuchni, nie bijącej jednocześnie biednego konsumenta po kieszeni (a tak w ogóle - jak byście nazwali człowieka, który spożywa posiłek w restauracji? nie znoszę słowa "biesiadnik", poza tym kojarzy się ono z suto zastawionym stołem, z ociekającymi tłuszczem połciami mięsa, rybami gotowanymi w całości, bochnami chleba i dzbanami wina; "konsument" jest oczywiście słowem urzędowo-komunistycznym i używam go kpiąco, żeby nie powiedzieć satyrycznie; może "knajpista"? albo "restaurant"?). Tymczasem jednak zaczęło mi się przypominać tyle interesujących knajpowych wizyt, że aż przez dwie Gazetki nie zdołałam dojść do meritum...

Chciałam więc dzisiaj, w przededniu wyprawy na narty, dokończyć tę podejrzanie rozciągliwą serię krytyczno-restauracyjną, nie zostawiając tym razem żadnych niedomówień. Tak się jednak złożyło, że spotkała mnie w ostatni wtorek bardzo interesująca przygoda i postanowiłam dziś opowiedzieć właśnie o niej - na gorąco, póki szczegóły nie wyparują mi z pamięci, nazbyt często zaprzątanej sprawami nie mającymi nic wspólnego z jakimikolwiek zagadnieniami wagi kulinarnej. Otóż znajoma Turczynka zabrała mnie na dawno już obiecywaną wyprawę po najbardziej autentycznych sklepach tureckich w Brukseli, spełniając tym samym moje marzenie o wstąpieniu choćby na próg jakże interesującej kuchni tego kraju.

Człowiek piszący i gotujący, posiadający w dodatku psa i dwoje dzieci, nie jest jednak panem (panią w tym konkretnym przypadku...) swego czasu. W ostatniej chwili okazało się bowiem, że cały czas, jaki zamierzałam poświęcić opisom wspaniałych tureckich pikli w niezliczonych wersjach oraz milionom sposobów przyrządzenia papryki, zajęty został przez nadprogramowe obowiązki. Z lekkim zakłopotaniem wymienię tylko najbardziej kuriozalny - musiałam otóż pomóc Starszemu Dziecku w konstruowaniu karnawałowego kostiumu na szkolny bal. Nic w tym nie byłoby kłopotliwego, gdyby nie fakt, że bal odbywał się pod hasłem " Policjanci i złodzieje, siły specjalne itp". Starsze Dziecko, owładnięte potrzebą bycia oryginalnym, postanowiło przebrać się za... terrorystę-samobójcę i zanim zdołałam zaprotestować, zdołało już (z pomocą Młodszej Siostrzyczki) skonstruować całkiem przekonujące ładunki z rolek po papierze toaletowym, z drucikami i zegarami... Nie miałam więc serca zawracać go z tej drogi, zwłaszcza gdy wykazało, że doskonale rozumie zagrożenia, jakie niesie ze sobą fanatyzm w służbie światowego terroryzmu, oraz że pojmuje różnice między przebraniem a wyznawaną ideologią. Przyszywanie jednak pomalowanych farbą tekturowych rolek do pasa materiału nie należało do najłatwiejszych zadań krawieckich w moim życiu, w dodatku prześladowana byłam myślą o reakcji władz szkolnych. Na szczęście szkoła jest belgijska, nie amerykańska, nie obserwuje bacznie kodeksu Political Corectness i nie tylko nie usunęła Starszego Dziecka z zaszczytnych szeregów swych uczniów, ale nawet przyznała mu tytuł Króla Balu (za najlepsze przebranie, rzecz jasna)...

Wracając do meritum - w szale zabaw karnawałowych i przednarciarskiego pakowania, nie udało mi się znaleźć odpowiedniej dawki spokoju, niezbędnej do napisania zwartego, interesującego i (daj Boże) dowcipnego tekstu. Mam nadzieję, że uda się następnym razem (choć pewnie nie za tydzień, nie mam bowiem jasności w temacie dostępu do internetu w stacji sportów zimowych, do której się udajemy), a tymczasem - dawno nie widziany na łamach Gazetki przepis, tematycznie związany z nie napisanym (jeszcze) tekstem. Oto najlepsza na świecie bakława!!! (wielokrotnie próbowana przez niżej podpisaną, ku uciesze wszystkich nią karmionych)

Bakława Claudii Roden:

Najpierw robimy syrop różany - pół kilo cukru wsypujemy do garnka, dolewamy 300 ml wody i 2 łyżki soku z cytryny. Stawiamy na małym ogniu i podgrzewamy, co jakiś czas mieszając, póki cukier się nie rozpuści. Zagotowujemy i gotujemy, już na sporym ogniu, przez kilka minut, aż syrop trochę zgęstnieje. Dodajemy 2 łyżki wody różanej, gotujemy jeszcze pół minuty, po czym zdejmujemy z ognia, zostawiamy do wystygnięcia i wstawiamy do lodówki. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Do garnka wkładamy 180 g masła i podgrzewamy na małym ogniu, aż zupełnie się rozpuści. Pół kilko wyłuskanych orzechów włoskich (lub pistacjowych, oczywiście nie solonych!) mielimy w malakserze na średnio grubo. Przygotowujemy pół kilo płatów ciasta filo. W prostokątnej formie do pieczenia układamy połowę płatów ciasta, jeden na drugim, zaginając brzegi i smarując każdy roztopionym masłem (dzięki temu nie skleją się i bakława będzie chrupiąca). Na ciasto wsypujemy orzechy i równomiernie je rozprowadzamy. Przykrywamy resztą płatów ciasta, znów smarując każdy roztopionym masłem. Ostatni, wierzchni płat też smarujemy. Dociskamy brzegi, żeby ciasto estetycznie wyglądało i bierzemy najostrzejszy nóż będący w naszym posiadaniu. Nożem tym nacinamy ciasto przez wszystkie warstwy, aż do dna formy, w równoległych liniach - po skosie, co 3-4 cm - tak, by powstał wzór rombów. Teraz wstawiamy ciasto do piekarnika na 35-45 minut, czyli do momentu, aż podrośnie (to te warstwy ciasta zaczną się rozdzielać i podnosić) i będzie mile złote. Zaraz po wyjęciu z pieca polewamy ciasto zimnym syropem, lejąc wzdłuż naciętych linii. Syrop powinien się wchłonąć. Kiedy ciasto zupełnie wystygnie, kroimy je wzdłuż linii na małe kawałki i podajemy.

A przepis na nie mniej znakomity (-ą? -e?) Peynirli Tepsi Boregi będzie następnym razem.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie,

wyczerpana życiem rodzinnym, fałszywymi (na szczęście) terrorystami, zasypanymi na biało ulicami oraz - przede wszystkim - pakowaniem

Natalka




Podziel siÄ™ linkiem: