W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Wielbicielka witamin na przednówku

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Wielbicielka witamin na przednówku

Jak umilić Rodzinie obiad, gdy nawet na widok surówki z cykorii dostajemy szczękościsku (z przejedzenia)? Gdy surowej marchewki nie są w stanie już zgryźć nawet Dzieci, gotowanej nikt w domu nie lubi, pory za bardzo smakują cebulą, a mrożony groszek właśnie się skończył?

Zima już się powoli kończy, ale wiosny jakoś nadal nie widać na horyzoncie (od rana prószy śnieżek)… Dla miłośniczki warzyw nastały ciężkie czasy – we wtorek przyjechały do mnie ekologiczne warzywka z jednego źródła, wczoraj odebrałam cotygodniową porcję z drugiego. W związku z tym mam pełną lodówkę marchewki, pasternaku (zachodnioeuropejskiego ekwiwalentu korzenia pietruszki), kapusty (czerwonej, włoskiej i brukselki) oraz jarmużu (błeee – Gucio zje). Do tego pęczek porów, dwa kalafiory, ogromna główka brokułów i seler. Mam dość! Na (zasadniczo lubiane przeze mnie) kapustne nie mogę już patrzeć nawet ja, a co dopiero Mąż z Dziećmi. Sałata sztucznie pędzona w szklarniach, rzodkiewki bez smaku, ogórki bez zapachu, jak również blade pomidory o wielomięsiecznej przydatności do spożycia nie nęciły nas nigdy i nęcić nie będą. Wszelkie składniki włoszczyzny trzeba coraz dłużej gotować, a i wtedy są trudne do przełknięcia – ziemiste marchewki, łykowate pory (choć z nimi to akurat jest najlepiej, ale ile można?!), włóknista pietruszka. Ogórki kiszone i kiszona kapusta z każdym dniem mijającej zimy tracą swój smak i kiedy widzę bladawe i smętne flaczki kiszonki, to z niechęcią odwracam wzrok, wszelka inwencja kulinarna odchodzi jak kochaś (czyli w siną dal), zaś pamięć podsuwa mi wspomnienia jesiennej, młodej kiszonej kapustki – kremowo-zielonej, pikantnej, słodko-słono-kwaśnej i pysznej...

Cóż więc zjemy w te ponure przednówkowe dni? Jak umilić Rodzinie obiad, gdy nawet na widok surówki z cykorii dostajemy szczękościsku (z przejedzenia)? Gdy surowej marchewki nie są w stanie już zgryźć nawet Dzieci, gotowanej nikt w domu nie lubi, pory za bardzo smakują cebulą, a mrożony groszek właśnie się skończył?

Jedynym wyjściem są warzywa, które w naszej części świata (no tak, mam europocentryczne podejście do geografii, choć wynika ono raczej z moich doświadczeń, niż twardych przekonań) nigdy nie są tak naprawdę w sezonie – co zwalnia nas z poczucia winy, że żyjemy w niezgodzie z porami roku. Warzywa, które są mało odporne na nasze przymrozki – jak słodkie ziemniaki (kumara) lub karczochy. Albo też takie, które w Polsce się nie zadomowiły – jak koper włoski (fenkuł) i topinambur. Oraz takie, które niegdyś jadano u nas z przyjemnością, a dziś mało kto o nich pamięta – na przykład boćwina (burak liściowy) albo skorzonera (oraz jej bliska kuzynka salsefia).
Słodkie ziemniaki pochodzą z Ameryki Południowej i są ponoć tak zdrowe – napakowane witaminami, składnikami odżywczymi i mikroelementami – że można na nich bez szkody dla zdrowia przeżyć całe życie (monotonne byłoby to życie, ale jednak). Są naprawdę smaczne – słodkie, ale jednocześnie żywe w smaku, nie zaklejające podniebienia. Wiedzą o tym Amerykanie, którzy już dawno temu uczynili ze słodkich ziemniaków bodaj najdźwięczniej brzmiący akcent uczty na Święto Dziękczynienia. Wprawdzie najulubieńszym daniem za Oceanem jest w ten dzień piure ze słodkich ziemniaków wymieszane z marshmallowsami, ale nie wymagajmy za wiele – wystarczy nie brać przykładu… Możemy natomiast zrobić meksykańską salsę - prościutki dodatek do wszelkich ostrych dań mięsnych, do tacos, burritos, enchiladas, fajitas, quesadillas i empanadas: ¾ kg słodkich ziemniaków płuczemy, obieramy ze skórki i kroimy w drobną, zgrabną kostkę. Wkładamy do garnka, zalewamy wrzątkiem, solimy i stawiamy na ogniu. Gotujemy 5-10 minut, aż kostki będą miękkie, ale nie zaczną się rozpadać (pilnujemy!). Gasimy ogień, odcedzamy ziemniaki z wody i stawiamy na gorącym jeszcze miejscu, żeby odparowały przez 5 minut. Przekładamy do miski i odstawiamy do wystygnięcia. W tym czasie wyciskamy sok z niedużej pomarańczy. Dodajemy łyżeczkę suszonych i pokruszonych papryczek chili oraz 4 umyte i posiekane cebulki dymki, mieszamy. Sosem polewamy ziemniaki, delikatnie mieszamy i wstawiamy do lodówki na godzinkę. Po tym czasie salsę doprawiamy do smaku solą i świeżo wyciśniętym sokiem z limetki i podajemy do grillowanego (na razie na patelni) mięsa lub do tacos, burritos, enchiladas, fajitas, quesadillas i empanadas...

Karczoch to jadalny kwiat o twardych i kłujących płatkach (krewny ostu), pochodzi z Sycylii i jest jednym z najbardziej lubianych przez Włochów (oraz przez mnie) warzyw. Wymaga pewnej praktyki w przygotowaniu – od dłuższego już czasu umawiam się ze Starszym Dzieckiem na nakręcenie edukacyjnego filmiku w tej sprawie, bowiem wyjaśnianie na piśmie całej dość żmudnej procedury chyba mnie przerasta... W najprostszej postaci ugotowane karczochy podaje się na talerzu wraz z miseczką topionego masła (z paroma kroplami cytryny) – oderwane listki macza się w maśle i zjada, odrzucając twardą część – to jest najulubieńszy sposób jedzenia karczochów przez moje Dzieci. Nagrodą za wytrwałość jest mięsisty spód, do którego docieramy po usunięciu niejadalnego włochatego środka. Z kolei małe karczochy, sprzedawane na targach w bukietach, możemy przerobić na karczochy po prowansalsku – przygotowujemy 16 małych karczochów (zwanych we Francji artichauts violets): bardzo ostrym nożem odcinamy czubek każdego karczocha o 3 cm. Odłamujemy listek po listku, aż pokażą się wewnętrzne, jasnozielone listki. Listki na czubku karczocha rozchylamy i łyżeczką do robienia kulek z melona wydłubujemy czerwonawy włochaty środek. Łodyżki przycinamy do 3 cm i obieramy z wierzchniej warstwy. Przygotowane karczochy wkładamy do wody zakwaszonej cytryną (bo inaczej strasznie ściemnieją). Siekamy razem 8 ząbków czosnku i pęczek natki. W rondlu rozgrzewamy 3 łyżki oliwy z oliwek, wkładamy karczochy i osmażamy ze wszystkich stron przez 10 minut. Teraz ustawiamy karczochy w rondlu łodyżkami do góry, solimy oraz (pardon) pieprzymy. Wlewamy kieliszek białego wytrawnego wina i tyle samo wody. Dodajemy czosnek z pietruszką i 3 gałązki świeżego tymianku. Przykrywamy i gotujemy na niedużym ogniu jakieś pól godziny do 40 minut, aż będą miękkie. Przekładamy karczochy na półmisek, a wywar gotujemy na dużym ogniu, mieszając, aż zredukuje się do mniej więcej 1/3 szklanki. Polewamy karczochy sosem i podajemy albo ciepłe, albo w pokojowej temperaturze.

Topinambur z kolei pochodzi z Ameryki Północnej. Przez Anglosasów zwany jest karczochem jerozolimskim (Jerusalem artichoke), choć ani z jednym, ani z drugim nie ma nic wspólnego – Jerozolima w nazwie jest wynikiem pomyłki językowej, zaś określenie „karczoch” związane jest ze smakiem, nie zaś z pochodzeniem. Sękate bulwy topinambura należy przed gotowaniem obrać, po czym natychmiast włożyć do wody zakwaszonej cytryną, bowiem nadzwyczaj szybko czernieją. Ludzie zasadniczo dzielą się na takich, którzy topinambury uwielbiają i takich, którzy ich nie znoszą. Póki jednak nie spróbujemy, nie będziemy mogli sobie wyrobić zdania. Ponoć w Badenii-Wirtembergii robi się z topinamburów alkohol, zwany Rossler. Hm, no nie wiem…
Znacznie bezpieczniej z topinamburów zrobić zupę, z kuchni anglosaskiej (a Brytyjczycy zdają się darzyć to warzywo wyjątkowym uczuciem): 400 g topinamburów obieramy, kroimy na plasterki i natychmiast wrzucamy do wody z dodatkiem soku z cytryny. Zostawiamy je w wodzie przez 5 minut, po czym odcedzamy i osuszamy ręcznikiem papierowym. 2 szalotki (lub jedną cebulę) obieramy i drobno siekamy. W dużym rondlu rozgrzewamy trochę oliwy i smażymy szalotki na małym ogniu przez 5 minut, aż zbieleją. Dodajemy plasterki topinamburów i smażymy kolejne 5 minut. Wlewamy do rondla kieliszek białego wytrawnego wina i czekamy, aż odparuje. Wlewamy litr rosołu z kury (zdejmujemy przedtem cały tłuszcz). Doprowadzamy wszystko do wrzenia, doprawiamy solą i pieprzem i gotujemy kwadrans, aż topinambury będą miękkie. Miksujemy zupę i przecieramy ją przez sitko. Przetartą wlewamy z powrotem do rondla i doprawiamy śmietanką do smaku. Znów podgrzewamy niemal do wrzenia, po czym podajemy z małymi grzaneczkami usmażonymi na maśle.

No i znowu się rozgadałam i nie wszystko się zmieściło! Za tydzień będzie zatem dokończenie – o boćwinie, skorzonerze i moim najukochańszym z tych wszystkich warzyw koprze włoskim.

Serdecznie pozdrawiam

spragniona witamin Natalka




Podziel się linkiem: