W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / NNW (Nareszcie Nowa Gazetka)

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


NNW (Nareszcie Nowa Gazetka)

Drodzy moi, po tygodniach odzyskani, Czytelnicy i PieceOfCakeowicze! Wybaczcie, proszę, długą przerwę w naszych kontaktach – nie była ona zamierzona, zaraz po powrocie z Ojczyzny Najukochańszej miałam jak najszczerszy zamiar rzucić się z głową w kulinarne, literackie i towarzyskie odmęty naszego portalu. Biednemu jednak zawsze wiatr w oczy (a bogatemu to i byk się ocieli…) i po powrocie mój komputer po raz kolejny odmówił współpracy.

Długo czekaliśmy, ja i komputer, na nowe części, a kiedy wreszcie nadeszły, no cóż - trzeba było nadgonić zaległe chałtury (uwielbiam to słowo!), przekopać się przez stos spamu, wyłowić te naprawdę nie cierpiące zwłoki ponaglenia i tak dalej w ten deseń, wszyscy znamy ból odstawienia od internetowej piersi.

A i życie jako takie, niesieciowe, że się tak wyrażę, nie głaskało mnie w tym czasie po głowie (Broniewski)… W banalnej masie rozrywek typu wywiadówki, imprezy szkolne, zawody sportowe, przyjęcia urodzinowe w gronie dziewięciolatków, biwaki skautowskie oraz wśród innych podobnych życiowych utrapień, szczególnie jasnym światłem rozbłysły warsztaty kulinarne, w których jakiś czas temu nieopatrznie zobowiązałam się wziąć udział. Obiecałam mianowicie poprowadzić taki warsztat na temat kuchni polskiej. Dla piętnastu żądnych wiedzy pań w średnim wieku, o pochodzeniu różnonarodowym. Ja. O kuchni polskiej. No, ale obiecałam. Odbył się ten mój warsztat w ostatni wtorek i jak już dojdę do siebie, to może opowiem, jak było. Na razie mam uwagę następującą: jajka faszerowane po polsku (te posypane tartą bułeczką i odsmażone na maśle) smakują wszystkim, niezależnie od wieku i kraju pochodzenia – od pani z Kanady przez mieszkanki Finlandii, Niderlandów, Hiszpanii, na Bangladeszu z Tajlandią kończąc! Jeśli więc macie na kolacji gości z różnych stron świata, którzy namolnie domagają się okazania im spektakularnych przykładów kuchni polskiej, walcie na PieceOfCake jak w dym – przepis na Jajka faszerowane po polsku czeka!

Wśród tych wszystkich zdarzeń i zamętów ciężko jest, jak się domyślacie, zebrać w myślach wszystkie tematy Gazetek, jakie powinny zostać omówione jeszcze przed wakacjami – na przykład dopiero ostatnio zorientowałam się, że lato jest już o niezbyt wysilony rzut beretem, a ja jeszcze nie napisałam nic konkretnego o kulinarno-restauracyjnych wrażeniach z wakacji poprzednich! Nie, nie tych zimowych czy wielkanocnych, ale tych letnich, zwanych w Belgii dużymi. Zeszłorocznych. A byłoby o czym pisać… No, ale o tym kiedy indziej.

Zdołałam jednak zauważyć, że mamy pełnię wiosny i choć moja Mamusia narzeka, że truskawki w Polsce są jeszcze kompletnie niewyjściowe, twarde i z białym czubkiem (przypominam Mamusi, że to dopiero trzecia tercja maja!), to w Belgii pod tym względem jest w tym roku zupełnie nieźle. Pojawiły się już nawet słynne (wśród miejscowych) truskawki z Wépion, rzeczywiście o całkiem zadowalającym smaku i aromacie.

Jeżeli ktoś jest (jak ja!) szczęśliwym i dumnym posiadaczem maszyny do kręcenia lodów, tego zamierzam obdarzyć dziś hojnym podarunkiem – mianowicie „Ostatecznym przepisem na lody truskawkowe”. Powstał on był w ciężkich mękach, jak każde prawdziwie wielkie dzieło, a wymagał przerobienia kilku ładnych kilogramów owoców, sporej ilości cukru, litrów tuczącej śmietanki i innych produktów mlecznych (testowane były rozmaite wersje), kilkunastu jajek oraz różnych wspomagaczy smaku typu cytryna czy wanilia (nic sztucznego, Boże broń!). Najszybciej z konkurencji wypadły jajka – smak żółtek zakłócał truskawkowatość całości. Jogurt odpadł, bo smakował, jak… mrożony jogurt z truskawkami, niezły całkiem, ale jednak jogurt. Truskawki z samą tylko śmietanką zostawiały w ustach posmak mlecznego tłuszczu. Mleko było za cienkie. Zmiksowane na piure truskawki były mdłe. Zostawione w większych kawałkach kłuły w zęby. No, ale na koniec udało się do czegoś dojść et voilà:

pół kilo dojrzałych truskawek szybciutko płuczemy na dużym sicie, osączamy starannie i pozbawiamy ogonków. Odkładamy ze cztery dorodne sztuki (tak ze 100 gramów), a pozostałe owoce kroimy w kawałki i wrzucamy do sporej miski. Rozgniatamy je widelcem, dosypując pół szklanki cukru, lub nieco więcej, jeśli truskawki nie były szczególnie słodkie (ale wtedy w ogóle nie warto się męczyć). Odstawiamy na jakieś pół godzinki, żeby truskawki puściły sok, a cukier się (niemal) rozpuścił. W tym czasie kroimy pozostałe owoce w kawałki i wkładamy do rondelka. Wsypujemy 2 czubate łyżki cukru, mieszamy i stawiamy na średnim ogniu. Gotujemy, pilnując, aż z truskawek zrobi się gęsty dżem – czyli jakieś 15-20 minut. Co jakiś czas, a szczególnie pod koniec, mieszamy. Kiedy będziemy już mieli pięknie pachnący, gęsty dżem, zdejmujemy rondelek z ognia i studzimy jego zawartość. Teraz przekładamy połowę owoców – tych rozgniecionych z cukrem - do blendera, dolewamy pół szklanki niesłodzonego skondensowanego mleka i miksujemy na gładką masę. Wlewamy z powrotem do miski z resztą truskawek, dolewamy jeszcze szklankę kremowej śmietanki, dodajemy szczyptę soli i łyżeczkę soku z cytryny oraz ostudzony dżem. Mieszamy dokładnie i wstawiamy do lodówki na ładnych parę godzin, gdyż masa przed ukręceniem musi być naprawdę zimna, co wiem także z własnego bolesnego doświadczenia – otóż niedostatecznie schłodzona masa-która-ma-się-stać-lodami wcale nie chce się w maszynie ukręcić na puszyście zmrożony krem, poświęcając całą energię swoją (i maszyny) na uzyskanie odpowiedniego stopnia zimności (!). Nie twierdzę, że takich niedorobionych lodów nie da się zjeść, ale miał to być przecież przepis na najlepsze - jak lapidarnie określają to Anglosasi, „ultimate” (czy mawia się po polsku „ultymatywne”?) - lody truskawkowe świata! Tak więc schładzamy krem truskawkowy przez noc, po czym ukręcamy w naszej cudownej maszynie do lodów, postępując zgodnie z instrukcją dołączoną zapewne do urządzenia. Tu mój wtręt osobisty – niezależnie od tego, co mówi instrukcja na temat tego, ile masy można ukręcać za jednym zamachem, nie powinno się jej wlewać do pojemnika więcej, niż do połowy jego wysokości. Najlepszą konsystencję mają bowiem lody ukręcone w jak najkrótszym czasie i lepiej jest rozłożyć cały proces (nie tak w końcu długi) na dwa razy, niż ryzykować klapą na całej linii. Kiedy lody będą już miały konsystencję półsztywno ubitej śmietanki, wyłączamy maszynę i szybko przekładamy lody do plastikowego pojemnika, po czym wstawiamy do zamrażalnika na parę godzin. Takie lody są naprawdę boskie, mocno truskawkowe, nietłuste, pachnące, lekko kwaskowate… Jeśli ktoś ma lepszy przepis, to podejmuję się przyjąć wyzwanie na lodowo-truskawkowy pojedynek!

I to by było na tyle w ten miły, wiosenny, ciepły wieczór, w który miała nadciągnąć obiecywana już z dawna burza…

Pozdrawiam serdecznie

zrekomputeryzowana nareszcie Natalka




Podziel się linkiem: