W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / O tym, jak czasem ciężko dotrzymać przyrzeczeń…

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


O tym, jak czasem ciężko dotrzymać przyrzeczeń…

Doskonale pamiętam, jak to obiecywałam (Wam i sobie) pracowitość, skrupulatność, punktualność, dowcip, lekkość pióra, zaskakujące chwyty retoryczne, erudycję i obowiązkowość. Ha – obiecywałam też pasjonującą opowieść o różnicach w wyżywieniu przyjezdnych narciarzy na stokach Alp francuskich versus austriackich. Obiecywałam dramatyczną relację z krakowskich przygód kulinarnych…

Przyrzekałam, że opiszę imponujące spektrum ciepłych i zimnych możliwości poczciwej rzodkiewki oraz jej skomplikowanych relacji z życiowym partnerem – szczypiorkiem, a wszystko to na tle barwnej i dynamicznej sceny warszawskich knajp. Jak zwykle o tej porze roku, miałam też przejść na czasowy weganizm – i tu, wyznam szczerze, poniosłam największą klęskę.

Otóż całe to niedotrzymanie rozmaitych obietnic wynikło z prostego faktu, iż przez zestaw komplikacji rodzinnych (Tatuś w szpitalu-Mamusia bezradna sama jedna w domu-ja jedyne dziecko-co robić-co robić) musiałam zawrócić z utartych kolein belgijskiego życia rodzinnego i zwizytować ojczystą Warszawę po raz drugi, na czas tym razem dłuższy. W Ojczyźnie Przenajukochańszej zajęłam się zatem raczej błądzeniem po mało mi znanych labiryntach polskiej służby zdrowia oraz grzebaniem we własnych emocjach, związanych z tym, że po kilkunastu latach zamieszkałam zupełnie sama w moim starym, panieńskim, żoliborskim mieszkanku. Sama jak palec, bo Rodzina wraz z Psem musiała nadal borykać się z obowiązkami szkolno-zawodowymi (Pies zaś borykał się z psią samotnością w ciągu niekończących się szarych i zimnych dni bez ukochanej Pani oraz z ciągle oddalającą się perspektywą gotowanego kurczaczka z warzywami i ryżem…)

Ze służbą zdrowia poszło nadspodziewanie sprawnie (szczerze wyznam, że w kombinacji sektora państwowego z prywatnym), Tatuś wypuszczony spod opiekuńczych (powiedzmy) skrzydeł szpitalnych powoli powraca do normalnego życia, Mamusia równie powoli godzi się z utraconą chwilą swobody i samodzielności (no, nie obrażajcie się, Rodzice, tak sobie gadam – wiadomo, że w szpitalu było ohydnie, a Mamusia pewnie też nie była tak zupełnie zachwycona swą samotnością), ja zaś z pomieszkiwania w moim ukochanym, niestety zbyt małym dla czteroosobowej Rodziny z Psem, mieszkanku miałam chwilę szczerej, choć nieco nostalgicznej przyjemności… Ale mój równie szczery plan wegański poległ na całej linii.

No bo jak tu odmówić Mamusi Ukochanej najlepszych kruchych ciasteczek z cukrem pudrem? Nie byłyż ci one robione na margarynie, o nie! Jak się wykręcić od obiadu w zaprzyjaźnionym z tąż Mamusią osiedlowym barku, gdzie specjalnością zakładu jest pieczeń z karkówki, a nawet gdybym chciała z niej zrezygnować (znaczy z pieczeni), to barek i tak nie prowadzi dań wegańskich? Dotyczy to zresztą i innych drogich memu sercu knajp żoliborskich, bo wyznaję szczerze, że nie lubię gotować sobie samej i – jeśli tylko mogę – w sytuacjach samotności staram się jadać „na mieście”. Mam sporo szczęścia, bo w promieniu stu zaledwie metrów od mojego kochanego mieszkanka mam w tej chwili aż trzy niezwykle przyjemne miejsca do jedzenia, zaś jeśli dystans zwiększymy do dziesięciu pieszych minut, to liczba ta znacząco i smakowicie wzrośnie!

(bzy są wprawdzie z Brukseli, ale takie samiuteńkie były pod domem moich Rodziców, przysięgam!)

Jeśli zatem chodzi o pobliską chorwacką knajpkę, zwaną w gronie znajomych U Pana Chorwata (pełna nazwa Wina Chorwackie – Guccio Domagoj, adres: Suzina 8), to specjalnością zakładu są (w moich przynajmniej oczach) ryby i owoce morza, jako żywo nie należące do elitarnego grona dań wegańskich. Dobrze, z litości dla stworzeń morskich mogę raz na jakiś czas powstrzymać się od ich spożycia, ale jak też opanować chęć podskubywania z zamówionych przez Rodzinę półmisków chorwackich wędlin i serów?! Taki boczuś cudowny, pachnący, oliwką zagryzany… Albo szyneczka suszona, ech (to z talerza Dziecka Młodszego). I ta deska serów, a wszystkie z absolutnie uczciwego mleka, nawet nie próbowałabym sobie wmówić, że może one jednak jakoś są wegańskie, albo można je przynajmniej za takie uznać, albo wyprzeć to ze świadomości jakoś, jakoś… ale jak? Ponadto ostatnio jadłam tam takie pyszne pieczone papryczki nadziewane serkiem - no właśnie serkiem, bez którego te papryczki w ogóle nie byłyby aż tak pyszne, a pyszne naprawdę i bezwzględnie były, no i wtedy szlachetna myśl o weganizmie odbiegła mnie cwałem, co ze wstydem wyznaję, bo te papryczki z tym serkiem to naprawdę takie dobre były…

Po sąsiedzku z Panem Chorwatem mam Pana Włocha (czyli Restaurację-Winiarnię „Kotłownia”, adres również Suzina 8, a mówiłam, że blisko), też jakoś mało wegańskiego z natury. Jadłam tam ostatnio karczoch wielki, w całości, taki do wyskubywania i obgryzania listków, które przed obgryzieniem macza się w pysznym sosiku i wszystko było bardzo wegańskie, doprawdy, tyle że do karczocha dali jeszcze grzaneczki z lejącym się, ciepłym kozim serkiem… No dobrze, mogłabym ewentualnie grzaneczką wzgardzić, a co mi tam, ale jednym karczochem jeszcze nikt się nie najadł i mile rozpoczęty wieczór chce się jakoś kontynuować, no i niestety krewetkom smażonym z czosnkiem i ostrą świeżą papryczką, podanym na chrupiących, ledwo podgrzanych pysznych warzywach, zupełnie, ale to zupełnie nie potrafię się oprzeć! A krewetki nijak nie chcą sojowych udawać, stawonogi jedne. Poza tym chciałam zauważyć, że obie te udane knajpy swe menu wzbogacają (jak też i ich nazwy wskazują) winem, w najróżniejszych wprawdzie odsłonach, ale z pominięciem tej wegańskiej. Albowiem wbrew pozorom wino dla weganina też musi spełniać owe elitarne normy…

W wegańskich próbach podtrzymywała mnie jedynie, lecz bardzo dzielnie, kawiarnia Praktyczna Pani (właściwa nazwa Secret Life Cafe, adres: Słowackiego 15/19), która to kawiarnia robiła dla mnie (no, nie w sensie, że dla mnie specjalnie, po prostu jest w karcie taka opcja) znakomite kanapki wegańskie, napchane po wręby pełnoziarnistej bułki różnymi humusami, pastami, sałatą, awokado, cukinią i różnymi innymi pysznościami; ponadto serwowała cappuccino z dobrze spienionym mlekiem sojowym, a osłabłą na duchu podtrzymywała najróżniejszymi wzmacniającymi koktajlami owocowo-warzywno-ziołowymi, których składu już nie pomnę, ale na pewno było tam sporo świeżego imbiru, sok z limetek, ananas i szpinak.

Jak już ktoś na Żoliborzu bywa, to bywa też nader często w okolicach Placu Inwalidów, a konkretnie pod numerem 10 na tymże placu, jednym słowem, żeby nie przedłużać – w restauracji Żywiciel. Znamy się (szczęśliwym zbiegiem okoliczności) z Panią Żywicielową i złożyło się tak jakoś zupełnym przypadkiem, że przeczytałyśmy sobie razem kartę właśnie pod kątem żywienia weganina. No i wyszło nam, że zupa-krem z pomidorów (skądinąd znakomita) by się mu nadała (choć bez towarzyszącego ciasteczka), a potem to już chyba tylko jedna z sałat, ale pod warunkiem, że z pominięciem sera… Żal mi się wtedy nieco tych biednych wegan zrobiło, bo gdybyż oni byli po prostu wegetarianami, to mieliby hulaj-duszę – chłodniczek znakomity, w sam raz na ciepły maj (kiedy byłam w Warszawie, było 30 stopni w skali Celsjusza, dopiero potem nastąpił maj zimny); placuszki parmezanowe z sosami, mniam; pasty różne (ta z marchewki – boska!), no niemal wegańskie, z kawałkami ciepłej pity; szparagi zielone z jajkiem (a nawet dwoma) w koszulce; tatarek pyszny z łososia z grzankami z ciemnego chleba – a, przepraszam, to dla tych, co do wegetarianizmu dodają jeszcze konsumpcję rybki…

(a to już uczciwe żoliborskie tulipany, z Placu Inwalidów właśnie)

A o dalszych pokusach, którym się nie umiałam oprzeć w mocnym postanowieniu wegańskim, będzie za tydzień. Choć nie omieszkam, nauczona doświadczeniem, dodać: o ile nie zajdą żadne dodatkowe komplikacje, bo najwyraźniej w pisaniu Gazetek los mi nie sprzyja. A w każdym razie ostatnio.

Pozdrawiam wszystkich niezwykle serdecznie,

nadal wszystkożerna (choć ostatnio głównie szparago)

Natalka




Podziel się linkiem: