W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Gazetka dla pracusiów, w oczekiwaniu na przełom atmosferyczny

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Gazetka dla pracusiów, w oczekiwaniu na przełom atmosferyczny

Ostatnie dwie Gazetki były o przepisach przydatnych przy zwalczaniu przedwiosennego zniechęcenia – składniki ze spiżarni i lodówki (żadnych zakupów, bo jeszcze nas zawieje lub zamiecie!), minimum koniecznej uwagi przy gotowaniu (drugie oko spokojnie zawieszamy na ulubionym programie telewizyjnym), symboliczna ilość naczyń do zmywania (na wypadek, gdyby śniegiem zaprószyło dostawcę gorącej wody)…

Dzisiaj jednak, choć zniechęcenie od zeszłego tygodnia wyraźnie się pogłębiło z powodu nieustępliwych mrozów i opadów o charakterze atmosferycznym, Gazetka będzie o daniu wymagającym uwagi, zaangażowania, pracy w kilku etapach oraz pewnej precyzji. Z drugiej strony, realizacja tego przepisu również nie wymaga przekopywania się przez zaspy do najbliższego sklepu – no chyba, żeby ktoś nie miał zapasów dyni, w takim zaś przypadku temu komuś szczerze zazdroszczę! Z kolejnej drugiej strony – kiedyż to właściwie mamy się zagęszczać w kuchni, w cieple bijącym z palnika i piekarnika, w świetle lamp rozjaśniających marcowe mroki, jak nie teraz, kiedy każdy niemal post na Facebooku, każdy komentarz do dowolnego wydarzenia, każda rozmowa w realu, każda myśl nawet odnosi się do coraz jaskrawiej rysującego się problemu: Gdzie ta wiosna, do cholery?!

Tak więc czekając wraz ze wszystkimi na jakiś przełom, pozwalam sobie zaproponować dziś przepis na dawno już obiecywany sernik dyniowy Gordona Ramsaya. Gwoli wyjaśnienia: pan Gordon Ramsay to taki brytyjski kucharz-celebryta, słynący przede wszystkim z mało wyrafinowanego słownictwa oraz udziału w programie Hell’s Kitchen. Z urody uderzająco podobny jest do Andy Warhola, jego życie prywatno-seksualne omawiane jest na pierwszych stronach gazet ogólnie uważanych za popularne, ocenia się także, że jest najlepiej zarabiającym kucharzem na świecie. Jego pierwsze książki kucharskie są rzeczywiście znakomite, kolejne niestety znamionują już pierwszeństwo chęci pomnażania majątku…

Przepis na sernik dyniowy pochodzi z książki Gordon Ramsay’s Just Desserts, wydanej w 2001 roku przez wydawnictwo Quadrille, a dodam jeszcze, że piekłam ten sernik wczoraj, specjalnie po to, żeby porobić zdjęcia całego procesu. Kiedy zeznałam to przez telefon Przyjaciółce, zapytała ze zgrozą: Czy robisz ten sernik tylko po to, żeby o nim napisać?! Tak – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tu nastała chwila ciszy, po czym Przyjaciółka powiedziała: To jak już nie będzie ci potrzebny, daj znać, chętnie się nim zaopiekuję…

Do zrobienia tego sernika potrzebne nam będą dwa dni (na szczęście nie całe) i kawałek świeżej dyni o wadze mniej więcej 700 gramów. Dynię tę obieramy ze skórki oraz pozbawiamy włóknistego wnętrza wraz z pestkami, po czym kroimy miąższ w niedużą kostkę. Na patelni rozgrzewamy 50 g masła, dodajemy dynię i posypujemy ją cukrem – 25 g, co na nasze tłumaczy się jako mniej więcej 2 łyżki zupne. Smażymy tę dynię na niedużym ogniu, mieszając i pilnując, aż będzie możliwie miękka. Piszę „możliwie”, gdyż stopień uzyskanej miękkości (!) zależy od gatunku dyni, niektóre się rozlecą po kilku minutach, inne zaś można zesmażyć na skwarki, a wciąż będą trwały w swej kubicznej formie! Zasadniczo i przeciętnie będzie to trwało jakieś 10 minut. Uznaną za miękką dynię przekładamy (wraz ze wszystkim, co jest na patelni) do blendera i miksujemy na najgładszą możliwą masę. Przekładamy piure do plastikowego pudełka, studzimy i wstawiamy do zamrażalnika na noc.

Następnego dnia dynię wyjmujemy i zostawiamy do rozmrożenia – zdaję sobie sprawę, że brzmi to zgoła nielogicznie: po co zamrażać, skoro już następnego dnia mamy rozmrażać, ale wbrew pozorom ma to sens – rozmrażająca się dynia wydziela z siebie nadmiar płynu i ten płyn właśnie odlewamy, żeby użyć tylko skoncentrowane w smaku, intensywne i gęste piure. Ha!

Podczas gdy dynia się koncentruje, robimy spód: nagrzewamy piekarnik do 200 stopni, blaszkę wykładamy kawałkiem papieru do pieczenia. 3 jajka dzielimy na białka i żółtka. Białka ubijamy na niezupełnie sztywno – piana powinna tworzyć „miękkie stożki”, czyli generalnie trzymać się kupy, ale nie tak, żeby ją można było nożem krajać. Wsypujemy teraz do białek 70 g cukru i jeszcze chwilę ubijamy, po czym – nadal miksując lub ubijając trzepaczką – dodajemy po jednym wszystkie 3 żółtka. Białka nieco opadną, ale tym nie przejmujemy się wcale.

Przesiewamy 40 g mąki zwykłej i 40 g gładkiej mączki kukurydzianej, po czym delikatnie, acz dokładnie, mieszamy z masą jajeczną.

Dokładnie wymieszane ciasto wylewamy na przygotowaną blaszkę i rozsmarowujemy je na placek, niekoniecznie regularny, ale takiej wielkości, żeby po upieczeniu dało się z niego wyciąć koło o średnicy 23 centymetrów.

Wstawiamy ciasto do piekarnika na 7 do 10 minut, a konkretnie do momentu, w którym ciasto będzie złote w kolorze i sprężyste w dotyku. Wyjmujemy z pieca i odstawiamy do wystygnięcia. Temperaturę w piekarniku obniżamy do 170 stopni.

Teraz bierzemy tortownicę o średnicy, jako się rzekło, 23 centymetrów. Posługując się spodem jako szablonem, wycinamy w biszkopcie koło – reszta ciasta posłuży nam jako dodatkowa pociecha w formie podjadania (żeby się nie zmarnowało).

Tortownicę (tę samą!) smarujemy masłem i wykładamy kawałkiem odpowiednio przyciętego papieru do pieczenia. Delikatnie odrywamy biszkoptowe koło od papierowego podłoża i równie delikatnie wkładamy je do przygotowanej tortownicy tak, żeby dokładnie zakryło cały spód.

Odcedzamy dyniowe piure i mieszamy je, też najlepiej mikserem, z 200 g serka mascarpone, 125 ml (czyli pół szklanki) kremowej śmietanki, 70 ml (czyli 5 łyżkami zupnymi) kwaśnej śmietany, 50 g cukru, 2 żółtkami (białka zostawiamy do ubicia) oraz łyżeczką sproszkowanej wanilii (lub też wnętrzem 2 strąków tejże) na gładką masę. Białka ubijamy znów na miękko-sztywno (patrz wyżej), dodając pod koniec 25 g cukru. Kładziemy białka na kremie dyniowym i delikatnie, acz stanowczo, mieszamy.

Krem wlewamy na biszkoptowy spód, wyrównujemy powierzchnię, po czym wstawiamy do piekarnika na mniej więcej godzinę – sernik powinien zacząć się delikatnie rumienić z wierzchu i nie wykazywać podskórnej płynności (he, he, ale fraza), co z grubsza oznacza tyle, że jeśli poruszymy tortownicą, to krem nie będzie się majtał z lewa na prawo i na odwrót, a mniej więcej pozostanie w miejscu, leciutko się co najwyżej trzęsąc… Upieczony sernik wyjmujemy z pieca i odstawiamy do wystygnięcia, nie zdejmując formy. Kiedy sernik będzie już w temperaturze otoczenia, wyjmujemy go delikatnie z tortownicy i przekładamy na ozdobny talerz. Pan Gordon Ramsay sugeruje, ażeby oprószyć ciasto cukrem pudrem, tudzież podać je z pieczonymi owocami (śliwkami lub gruszkami) lub zgrabną porcyjką lodów z wodą z kwiatu pomarańczy. Może bym i dała się zasugerować, ale nie zdarzyło się jeszcze, żebym udało mi się z tym zdążyć.

Zdarza się, że sernik popęka nieco, tak mi się właśnie wczoraj przytrafiło – coś tam źle obliczyłam i musiałam wyjść z domu na godzinkę, a serniczek piekł się już jakieś 50 minut i, nieszczęsny, wciąż się majtał, czyli wykazywał podskórną płynność. Zgasiłam więc piec, zostawiłam nieszczęśnika w środku i wyszłam. Po powrocie już się nie trząsł, ale też mu się lekko pękło z wierzchu. Wykroiłam więc najładniejszy kawałek do zdjęcia, o proszę:

…a potem wrócił z pracy Mąż, zaś wieczorkiem wpadła Przyjaciółka, ta która się chciała sernikiem zaopiekować – dostał się jej właśnie ten pokazowy, ostatni już kawałek… Przyjaciółka prosiła też przekazać, że jej zdaniem to nie jest sernik, tylko pianka taka, dyniowo-serowa. Przekazuję niniejszym.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, dodając jeszcze, że inny dyniowy przepis, ten na indyjskie pikle achar, o których pisałam w Gazetce: Fortuna dynią się toczy… czyli Gazetka z konieczności dyniowataokazał się niezwykle wprost udany! Nastąpiła mianowicie konsumpcja, która wykazała, że achar trzyma się świetnie i w smaku jest naprawdę doskonały – lekko słodki, lekko kwaśny, łagodny i kojący w konsystencji, z intrygującym posmakiem czarnuszki (zwanej przez Młodsze Dziecko „czarną nóżką”), z pozostającą na języku pikantnością świeżego imbiru… Miodzio.

Natalka




Podziel się linkiem: