W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Pod Pomidorowym Słońcem

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Pod Pomidorowym Słońcem

To ja, to ja, to ja! Wróciłam, rozpakowałam manatki (nie znoszę tego, dlaczego wakacje zawsze muszą kończyć się tak trywialnie – rozkładaniem, praniem i prasowaniem?), posłałam Dzieci do szkoły (jedno poszło w podskokach pełnych szczęścia, drugie nieledwie trzeba było zaciągnąć tam na sznurku), upchnęłam w słoikach czterdzieści kilogramów włoskich pomidorów (o tym za chwilę), włączyłam komputer i oto jestem. Gotowa do kolejnego roku naszych smakowitych rozmówek. Spragniona gotowania, nowych przepisów, jesiennej kulinarnej kornukopii, nowych komentarzy (nawet krytycznych!), wizyt w knajpach, nowych książek i czasopism…

Zanim jednak napiszę cokolwiek jadalnego, chciałabym podziękować wszystkim Ukochanym, Drogim, Niezastąpionym Czytelnikom, którzy złożyli mi życzenia urodzinowe. Co ciekawe, w życzeniach tych przewijało się pocieszenie, że czterdziestka to nie koniec świata i że generalnie całkiem jeszcze jestem młoda (choć „kwiat wieku” to to już nie jest). No dobrze, po dwu miesiącach z czwórką z przodu przyznaję – da się z tym dalej żyć. Tak więc serdecznie dziękuję moim drogim: Irenie z Arizony (a to słońce to by mi się w lipcu przydało – o tym więcej za tydzień – dziękuję też za wirtualne aloesy!), Urszuli (z młodością – zgoda, z pięknością – hm, no cóż ;-)), Mariannie M. (szczególnie za piękne życzenie: „żeby zadowolenie z własnych zachowań było zawsze Pani udziałem”) , Leszkowi M. (szczególnie za ciepłe słowa o Gazetce, czy mogłabym je kiedyś zacytować?), Asi z Wrocławia (ucałowania!), Bożence (ach, taka naleweczka w pięknym ogrodzie to mi się marzy…) oraz wszystkim bliższym i dalszym Znajomym z Facebooka (gdzie, jak przypominam, można znaleźć i mnie, i Grupę PieceOfCake), którzy też pamiętali o moich urodzinach. Wszystkim, którym winna jestem odpowiedź na maile, odpowiem wkrótce, a tymczasem raz jeszcze wielkie dzięki!

A teraz do rzeczy. Pamiętacie może, iż kilka lat temu napisałam Gazetkę (a nawet trzy!) o pomidorach, wspominając przy okazji znakomitą książkę Passione, The Italian Cookbook niejakiego Gennaro Contaldo. Kto nie pamięta lub nie miał dotąd przyjemności, niech kliknie na link Migawki z podróży do Włoch, czyli dlaczego warto uczyć się języków obcych (na poziomie podstawowym) oraz o pomidorach część trzecia i ostatnia, przynajmniej na razie, a ja przypomnę tylko, że największe wrażenie zrobiła na mnie scena konserwowania pomidorów San Marzano (to te bardzo wydłużone, typowe dla południa Włoch, najlepsze na przetwory) na zimę. Teraz będzie cytat, z samej siebie: „Pan Contaldo, dzieckiem jeszcze będąc, upychał takie pomidory w butelkach: w ogrodzie, przy długim drewnianym stole siadała cała rodzina, a na stole stały umyte buteleczki po piwie, z grubego brązowego szkła. Stosy pomidorów krojono na ćwiartki, wpychano do butelek, przetykając co jakiś czas liściem bazylii, po czym butelkę korkowano. Z drugiej strony ogrodu stał na trójnogu kociołek. Ustawiało się w nim gęsto buteleczki, a gdy był już pełen, wlewało się wodę i rozpalało pod nim ogień. Ognisko paliło się przez całą noc i dopiero nad ranem pozwalano mu wygasnąć. Gdy woda w kotle wystygła, pomidory były gotowe do ustawienia na półkach spiżarni. Scena, jak z dobrego włoskiego filmu – czerstwi ludzie Południa, dom, ogród, potoki czerwonego soku spływającego po rękach do łokci, gwar podniesionych głosów, ogień i przepływanie dnia w zmierzch, w noc, w ranek...” Koniec cytatu.

Sezon pomidorowy trwa u nas boleśnie krótko, przetwory robić lubię, lato spędzam na wsi, no i zawsze marzyło mi się takie przyjacielsko-rodzinne kuchenno-ogrodowe współdziałanie. Kiedy więc na lokalnym targu ujrzałam starszego pana handlującego pomidorami „polnymi” (tak na opoczyńskiej wsi mówią na pomidory gruntowe, czyli jedyne, jakie w ogóle warto w sierpniu w Polsce kupować), nie umiałam oprzeć się pokusie i nabyłam całą skrzynkę. To były prawdziwe, pachnące, dojrzałe (mimo nieżyczliwej uprawom tegorocznej pogody), uczciwe pomidory – wprawdzie nie San Marzano, a jedynie popularna u nas Roma, ale cóż, klimat nie ten i lepszy rydz niż nic. Mój pomidorowy plan o mało co nie legł w gruzach z powodu braku odpowiednich buteleczek (piwa nie pijam!), na szczęście znów poratowała mnie literatura. Otóż w kolejnej książce kucharskiej, tym razem o kuchni Kalabrii – My Calabria, autorstwa Rosetty Constantino i Janet Fletcher, notabene prezent od Męża na te nieszczęsne urodziny - wyczytałam, iż to tradycyjne na południu Włoch żmudne wpychanie pomidorów do butelek jest zupełnie niepotrzebną męką, w dodatku podwójną, gdyż jeszcze trudniej je w całości z tych butelek potem w zimie wyjąć… Znacznie prościej całą operację przeprowadzić w sposób nowoczesny, przy użyciu poczciwych słoików z nakrętkami. Ten problem został zatem rozwiązany, słoików ci u mnie dostatek, ale trudności z przetworzeniem polskich pomidorów na włoski sposób nie przestawały się piętrzyć: rodzina właśnie wyjechała, przyjaciele jeszcze nie nadciągnęli, no i musiałabym skombinować jakiś kociołek! Z kociołkiem akurat poszło łatwo – pogoda nie zostawiała złudzeń co do ewentualnych prób rozpalenia ogniska, w związku z czym pozostała mi tradycyjna pasteryzacja w garnku na płytce kuchennej. I własna para rąk do przygotowania pomidorów.

Przez całe popołudnie obierałam zatem pomidory ze skórki (w istocie sok lał się aż do łokci!), kroiłam w ćwiartki, upychałam w słoikach, przetykając czosnkiem, bazylią i świeżym tymiankiem. Polewałam odrobiną oliwy, zakręcałam i pasteryzowałam przez godzinę (to znaczy wkładałam słoiki do garnka z wodą, stawiałam na gazie, doprowadzałam niemal do wrzenia i w takim stanie utrzymywałam przez godzinę, po czym ostrożnie wyjmowałam i odstawiałam do wystudzenia).. Nazwałam te słoiki „pomidorami kompromisu” – w końcu musieliśmy razem, i pomidory i ja, pokonać wiele trudności, by nasza współpraca znalazła satysfakcjonujący finał. Nie mówmy jednak „hop” - bardzo jestem ciekawa, jak też moje pomidorki sprawdzą się w zimie...

Nie ukrywam, że wpychanie pomidorów do słoików znudziło mi się około piątego ich kilograma, słoików zabrakło po kolejnych dwóch, a dałam się wszak skusić na całą skrzynkę! Czyli jakieś, lekko licząc, piętnaście kilo idealnie dojrzałych, nie mogących czekać owoców. Reszta dobra skończyła więc pod postacią znacznie mniej czaso- i pracochłonnego chutneyu pomidorowo-jabłkowego. Z rozpędu zrobiłam też kilka słoików zimowego sosu pomidorowego (przepisy wkrótce!) oraz suszonych pomidorów w oliwie (patrz: Suszone pomidory w oliwie). Uff.

Słuszniej by było jednak wstrzymać się z tym niewczesnym uff… Na polskich pomidorach bowiem mój tegoroczny atak przetwórstwa domowego wcale się nie skończył – otóż, dzięki naszym włoskim przyjaciołom, stałam się właścicielką gigantycznej torby (bagatela – jakichś czterdziestu kilo!) świeżutkich, przecudnej urody, dojrzałych, a w dodatku ekologicznych pomidorów, pomidorasów i pomidorków we wszelkich możliwych kształtach i wielkościach. I tak wrzesień zastał mnie na parzeniu, przelewaniu zimną wodą, obieraniu ze skórki, krojeniu, duszeniu, przecieraniu i odparowywaniu stosów najlepszych pomidorów świata. Nie narzekam – w końcu sama chciałam. Stan na dzisiaj: kolejne trzy słoiki suszonych pomidorów w oliwie, osiem słoików pomidorów pelati w sosie własnym, tyleż słoików sosu pomidorowego z czosnkiem (takiego do makaronu lub pizzy), trzy pudełka zamrożonego zwykłego zupowego przecieru (Podstawowy sos ze świeżych pomidorów (do zamrożenia)), słoik kiszących się właśnie pomidorków koktajlowych oraz siedem słoiczków domowego ketchupu z pomidorów i chilli.

Brakujące przepisy postaram się wkrótce uzupełnić, a tymczasem może przyda się Wam przepis na ten sympatyczny sos, który wprawdzie nie smakuje, jak keczup Heinza czy Hellmansa (dzieci i tradycjonaliści mogą odmówić współpracy), ale jest smaczny, oryginalny i zdrowy:

obieramy średniej wielkości cebulkę, dwie gałązki selera naciowego, trzycentymetrowy kawałek świeżego imbiru i cztery ząbki czosnku. Wrzucamy to wszystko do malaksera i drobno siekamy. W dużym rondlu rozgrzewamy kilka łyżek oliwy, wrzucamy siekanko-mieszankę i dodajemy małą laskę cynamonu, łyżeczkę ziaren kolendry, ze dwa goździki i łyżkę wędzonej papryki w proszku (pimenton). Smażymy wszystko razem, na małym ogniu, co jakiś czas mieszając, przez mniej więcej dziesięć minut – aż warzywa zmiękną. W tak zwanym międzyczasie myjemy, osuszamy i grubo siekamy kilogram dojrzałych (gruntowych!) pomidorów. Kiedy warzywa w rondlu będą miękkie, wrzucamy pomidory i dowolną ilość świeżych czerwonych papryczek chilli (pozbawionych ogonków, ale nie nasionek). Osobiście wrzuciłam dwie, za to rzeczywiście wściekle ostre, ale jest to kwestia preferencji i dajemy to, co akurat mamy i w ilości zgodnej z kapsaicynowymi upodobaniami. Dolewamy ciut wody i dusimy pod przykryciem jakieś dwadzieścia minut do pół godziny, aż pomidory będą zupełnie rozgotowane. Teraz odławiamy cynamon i przystępujemy do najnudniejszej części całego przedsięwzięcia – partiami miksujemy pomidory i przecieramy je przez sitko do czystego garnka. Kiedy wszystko będzie już przetarte (aha, resztki z sitka oczywiście wyrzucamy), dolewamy niepełną szklankę dobrego octu winnego i dosypujemy 150 gramów brązowego cukru oraz łyżkę grubej soli. Mieszamy i gotujemy na niezbyt dużym ogniu, aż ketchup zgęstnieje do konsystencji – tak, tak – ketchupu. Gorący sos przelewamy do wysterylizowanych słoików, zakręcamy, odwracamy i trzymamy w tej pozycji do wystygnięcia. Wycieramy słoiki z lepkich zacieków i naklejamy nalepki (lub nalepiamy naklejki). Jak wszystkie przetwory z dodatkiem octu, tak i ten warto przed otwarciem zostawić w spokoju przez co najmniej dwa tygodnie.

Kilka pomidorków jeszcze zostało. Ale już chyba po prostu je pokroję, posolę i zjem. Z cebulką.

Serdecznie pozdrawiam,

zalana po łokcie sokiem z pomidorów, powakacyjna

Natalka




Podziel się linkiem: