W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / O realizacji wiosennych postanowień oraz życzenia wielkanocne AD 2012

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


O realizacji wiosennych postanowień oraz życzenia wielkanocne AD 2012

Kochani, przez parę tygodni nie będzie nowych Gazetek (bardzo mi przykro, postaram się Wam to kiedyś wynagrodzić), gdyż wybieram się z wiosenną wizytą na Ojczyzny łono – Rodzina się stęskniła (co do Ojczyzny, to nie jestem pewna), ziółek parę wypadałoby na wsi posadzić (i nasturcje – najwdzięczniejszą roślinę dla niewprawnego ogrodnika!), do znajomych knajp zajrzeć z gospodarską wizytą.

W Belgii wiosna nadal szaleje, wszystko kwitnie i wypuszcza listki – przy okazji ujawniają się zniszczenia, jakich w tym kraju, nienawykłym do ekstremalnych zjawisk meteorologicznych, dokonał długotrwały mróz w styczniu… Brązowe plamy na trawnikach, wymarzłe fragmenty ukochanych przez Belgów żywopłotów, u sąsiadki (zołzowatej, to prawda, ale jakoś nie czuję Schadenfreude) połowa bzów nie wypuściła z siebie żadnego znaku wiosennego ożywienia.

Ja zaś uparcie staram się wprowadzać w życie moje kulinarne postanowienia:

1. Jeśli chodzi o kapustne, to resztkę ostatniej zimowej zupy kalafiorowej oddałam psu, który pożarł ją był z wdzięcznością – podobnie jak ostatnią (miejmy nadzieję) w sezonie główkę kapusty włoskiej, tym razem przyrządzoną specjalnie dla niego, z kurczaczkiem, ryżem i pasternakiem. Tak w ogóle, to z Gucia – setera naszego pierworodnego – byłby całkiem niezły kandydat na psiego wegetarianina, bo lubi wszelkie warzywa, byle ugotowane. Dzięki niemu pozbywam się rozmaitych kłopotliwych nadmiarów jarmużu (smak paskudny, za to masa żelaza i mikroelementów, chyba dobrych na sierść…) czy brokułów, okazyjnie również dojada po nas zupki. Tak, wiem, że pies nie śmietnik, nie powinien zjadać resztek po ludziach, ale raz na jakiś czas miło jest ujrzeć w ciepłych, brązowych, wiernych oczach wyraz bezgranicznego szczęścia…

Pisząc o zakończeniu tegorocznej współpracy z kapustnymi, zapomniałam wspomnieć o jabłkach i cytrusach, na które również nie mam ochoty już patrzeć, a co dopiero doświadczać organoleptycznie. Niestety owoce te regularnie pojawiają się w moich ekologicznych warzywach (czytaj: owockach), ponieważ sezon na truskawki jakoś nie może się zacząć – cóż, dopiero tydzień temu odtrąbiono początek wiosny, nieprawdaż? Dzieci także straciły już jabłkowy entuzjazm, a Gucio w tym przypadku współpracować nie chce – z owoców uznaje tylko winogrona i czereśnie. Co robić zatem z pięknymi jabłkami, szlachetnym owocem, biblijną pokusą, dumą belgijskich polderów? Szczęśliwie wpadł mi ostatnio w ręce zapomniany w naszych nerwowych czasach przepis na „owocową skórkę”. Nie chodzi bynajmniej o tę skórkę, która otacza owoc w sposób naturalny – jest to staroświecki sposób konserwowania owoców, polegający na tym, że najpierw robimy gęste i gładkie owocowe piure, potem rozsmarowujemy je cieniutką warstwą na blaszce i suszymy w letnim piekarniku (lub na słońcu, ha ha ha). Po odpowiednio długim czasie suszenia piure zamienia się właśnie w skórkę, o taką, jak tu na zdjęciu:

Można ją pociąć (najlepiej nożyczkami) w paski i zwinąć w rolki. Dzieci to uwielbiają, więc kiedy skończyły się już (nareszcie) domowe jabłka, w ten sam sposób przerobiłam gruszki i pigwę. Mam jeszcze przepis na skórkę z mango (chyba tylko dla mnie, mango-maniaczki, ale w końcu i mnie też się coś należy), z suszonych moreli oraz z jeżyn – z tą poczekam do sierpnia, może w tym roku rzuci się na nas klęska jeżynowa?

2. Ziółka. Z ziółkami wystąpił pewien problem – otóż na razie żal mi je do czegokolwiek dodawać, są takie piękne! Dokupiłam sobie jeszcze curry plant – takie coś z listkami podobnymi do lawendy, ale zabójczo pachnącymi właśnie przyprawą curry oraz zapasowe doniczki mięty i tymianku… Rosną, jak szalone, o dziwo pamiętam, żeby je podlać, korzystają z łagodnej pogody i słońca. Stoją sobie i pachną, sycę nimi swój wzrok i węch. Gotowanie nie zając, nie ucieknie.

3. W sprawie zimnych zup także wystąpiła pewna obsuwa – otóż może jest ładnie i wiosennie, ale od ziemi ciągnie zimowy chłód, wiatr nie niesie jeszcze woni jaśminu (uj, kicz mi wyszedł, ale to niechcący – poza tym mogłoby być „nie niesie jeszcze na swych skrzydłach”… i byłoby znacznie gorzej), w ogrodzie trudno dłużej wysiedzieć. Zdecydowanie nie odczuwam gwałtownej potrzeby spożycia chłodnika, a że zup zimowych twardo postanowiłam nie „kontynuować dalej”, po prostu nie jemy zup i tyle.

4. Za to z maszyną do lodów sprawa ma się zupełnie inaczej – lody nie służą wszak do schładzania przegrzanego upałem organizmu, a do czystej przyjemności. Odkurzyłam zatem sprzęt, zgromadziłam pracowicie przez całą zimę wycinane przepisy i wyprodukowałam znakomite lody miodowe. Naprawdę znakomite, nawet Mąż tak przyznał, a to naprawdę można w kominie zapisać. Lodami nadziałam czekoladowe ciasteczka (przepis wkrótce) i był to w istocie wiosenny, nawet jeśli nachalnie amerykański, deser.

5. Równie sprawnie poszło z grillem, Weberkiem naszym przecudnym. Zobligowałam Męża do pozimowego oczyszczenia rzeczonego, jako przynęty używając wizji żeberek wieprzowych w lepkiej glazurze. Ten chwyt zawsze działa, a marynata do żeberek to doskonały sposób na pozbycie się z kuchni rozmaitych resztek – a to odrobiny jakiegoś chińskiego sosu chilli, to znów nędznej końcówki powideł, resztki sosu sojowego lub oleju sezamowego. Mieszam takie końcówki na gładką pastę, dodaję trochę imbiru, czosnku i ostrej papryki, jakieś przyprawy i gotowe – marynuję w tym żeberka, a potem grilluję w sposób pośredni, czyli nie nad rozżarzonymi węglami, za to pod pokrywą. Co jakiś czas smaruję pozostałą marynatą, żeby powstała ciemna, lepka glazura. Ja tego nie jem, gdyż z wiekiem coraz mniej smakuje mi wieprzowina, ale Mąż z Dziećmi sprawiają wrażenie bardzo zadowolonych. Jeśli chodzi o mnie, grillowym zadowoleniem napełnia mnie cypryjski serek halloumi lub prawdziwy maghrebski merguez w towarzystwie kilku łyżek tureckiego jogurtu ze świeżą miętą.

I tym właśnie śródziemnomorskim akcentem kończę dzisiejszą Gazetkę. Ponieważ w przyszłym tygodniu – jak już uprzedzałam – nie będzie mnie w zasięgu rzeczywistości wirtualnej, teraz właśnie nadszedł moment składania świątecznych życzeń. Jeśli ktoś nazbyt oderwany jest od tak zwanego realu, przypominam, iż chodzi o Wielkanoc. Życzę zatem wszystkim Drogim Czytelnikom, Rodzinom, Znajomym i Całemu Światu przede wszystkim wesołego jajka:

...nie ma bowiem w polskiej tradycji drugiego równie surrealistycznego życzenia – ale ja może się nie znam na humorach jajek. Trzymajcie się ciepło, znajdźcie czas na spacer z przyjaciółmi, rodziną i psem. Popatrzcie czasem w niebo. Przeczytajcie tę książkę, która już pokryła się kurzem na stoliku przy łóżku. Zróbcie coś, na co macie naprawdę ochotę – i żeby Wam to nie zaszkodziło. Jednym słowem –życzę Wam tego, czego bym i sobie życzyła.

Pozdrawiam wszystkich wiosennie, wielkanocnie i truskawkowo

Natalka




Podziel się linkiem: