W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies. Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies.
X

Piece of cake

Jesteś w: Przepisy kulinarne / Gazetka / Moja własna, natalkowa, gęś

Menu


Wasze komentarze

Ciekawostki i specjały kulinarne wprost do Twojej skrzynki. Podaj adres e-mail:


Partner

Dodaj Gazetkę do Google


Wieczorna gazetka kuchenna


Moja własna, natalkowa, gęś

Drodzy moi, w pierwszych słowach mej Gazetki chciałam przede wszystkim podziękować za imieninowe życzenia: Andrzejowi K., Krystynie i Dzidkowi, Leszkowi M. (niezawodnemu w prawieniu komplementów!), Danusi B. (z Milanówka), Małgosi (Maggie) L. Naprawdę bardzo dziękuję za każde dobre słowo! Wśród serdecznych życzeń znalazły się też słowa troski – szczęśliwie nie mnie dotyczące, lecz dalszych losów moich imieninowych gęsi – czy zmieściły się do piekarnika, czy były miękkie, czy nadzienie (a właściwie dwa) się udało, jednym słowem – czy goście przeżyli.

Śpieszę zatem donieść, iż w istocie przeżyli. Ba, zadowoleni nawet byli, a w każdym razie takie sprawiali wrażenie w trakcie konsumpcji: życzyli sobie mięsko a to z piersi, to z nóżki, to znów z kawałkiem chrupiącej skórki; smakowali nadzienie polskie (z kaszy gryczanej z grzybami) i niemieckie (z mielonego mięsa z gęsimi podróbkami); podjadali i podgryzali, dokładali sobie nawet, no i na koniec niewiele z tych dwu gęsi zostało, o proszę:

Nie chodzi wcale o to, że miało coś zostać, ależ Boże uchowaj! Każdy, kto lubi ludzi karmić, najbardziej się cieszy, gdy po takiej starannie zaplanowanej akcji karmienia zostaje pusta lodówka i nie ma czego po gościach dojadać (gęś odgrzewana zresztą nie jest już tak smaczna, jak świeżo upieczona). Podkreślam to z całą mocą, wężykiem, wężykiem, gdyż nieopatrznie napomknęłam tydzień temu, iż kapustka, do gęsi podana, zniknęła w tempie ekspresowym, tak, iż nie zdążyłam nawet jej spróbować. No i zaraz po publikacji Gazetki dostałam zatrwożonego maila od przyjaciółki, Magdy K., wyznającej ze skruchą, iż spory wyłom w kapustce uczyniła właśnie ona, gęsi jako takiej nie tykając. Magdo droga moja! Wyjedzony do dna półmisek to największe szczęście każdego, kto dumny jest ze swych kulinarnych osiągnięć, a ja z mojej ukochanej kapustki – zarówno czerwonej z jabłkami, jak i kiszonej z grzybami i cebulką – dumna właśnie jestem i basta! Zapraszam na kolejne wersje (może czerwoną tym razem z gruszkami i żurawinami, kiszoną z suszonymi śliwkami, a do tego jeszcze włoską ze śmietaną i koperkiem?), zwłaszcza że pora roku kapustce przychylna, a Rodzina moja nieszczególnie nią zainteresowana.

Teraz tak: wbrew moim obawom dwie gęsi wcale nie pieką się dwa razy dłużej, niż jedna. Sprawa została szeroko przedyskutowana w gronie bliższych i dalszych znajomych i wniosek (wyciągnięty przeze mnie) jest następujący: dwa jajka gotują się na miękko tak samo długo (to wersja pesymistyczna, optymista powiedziałby: tak samo krótko), co jedno, nawet jeśli włożyliśmy je do małego garnuszka. Podobnie jest z gęśmi w niezbyt wielkim piekarniku – nawet jeśli stykają się ze sobą, teoretycznie podwajając masę, nie podwajają tym samym czasu swego pieczenia. Dlaczego zatem, proszę mi powiedzieć, pięćdziesiąt kruchych ciasteczek rumieni się znacznie szybciej, niż sto?! A rzecz to dowiedziona praktyką, choć nie podparta teorią… Tak czy owak, gęś (lub gęsi) pieczemy najpierw przez pół godzinki w piekarniku nagrzanym do 220 stopni, potem zaś obniżamy temperaturę do 180 stopni i pieczemy ptactwo jeszcze ze trzy godziny, aż będzie miękkie i bardzo rumiane, chrupka skórka pożądana! Jeśli goście się spóźniają, albo z jakichś ważkich powodów musimy odsunąć moment wniesienia gęsi na stół, obniżamy temperaturę do 150 stopni i trzymamy gęsi w piecu, bez żadnej dla nich szkody, do momentu podania – długotrwałe pieczenie tłustego mięsa w niskiej temperaturze niezwykle korzystnie wpływa bowiem na jego miękkość, zaś gęś twarda jest zwyczajnie gęsią niedopieczoną.

Ale co ja tam się będę silić, szczególnie w tym nerwowym przedświątecznym czasie, na literackie opisy drobiu, na kwieciste hymny, na błyskotliwe porównania (o onomatopejach, jakże adekwatnych w tym kontekście, nie wspominając): najpiękniejszy hołd złożony gęsi - angielskiej, bożonarodzeniowej – powstał wszak w Londynie, w 1843 roku. Wybaczcie mi dłuższy cytat, ale Boże Narodzenie już za tydzień, a Święta bez odrobiny Karola Dickensa nie wydają mi się możliwe… Oto fragment „Kolędy prozą, czyli opowieści wigilijnej o duchu” w tłumaczeniu Krystyny Tarnowskiej (Czytelnik 1958 rok):

”Teraz pojawiły się na widowni dwie młodsze latorośle rodu Cratchitów, dziewczynka i chłopiec. Wpadli do pokoju wrzeszcząc w niebogłosy, że pod oknami piekarni poczuli wyraźnie zapach piekącej się gęsi i poczuli, poznali, że to ich własna, cratchitowa gęś; po czym upojeni rozkosznym wspomnieniem aromatu cebuli i szałwii, jęli tańczyć dokoła stołu (…)

Tymczasem panicz Piotr w towarzystwie dwojga młodszych wszędobylskich Cratchitów wyprawił się po gęś do piekarni, którą też niebawem wnieśli do pokoju w uroczystej procesji. Wybuchł teraz taki harmider, iż zdawać by się mogło, że gęś to najrzadszy z ptaków, upierzone dziwo, wobec którego czarny łabędź jest zjawiskiem najzwyklejszym w świecie. Prawdę mówiąc, gęś była rarytasem w tym domu.

Pani Cratchit podgrzała okrasę zawczasu przygotowaną w małym rondelku. Panicz Piotr z nadzwyczajnym wprost zapałem zabrał się do tłuczenia kartofli. Panna Belinda posłodziła do smaku sos jabłeczny. Marta przetarła ściereczką gorące talerze. Bob posadził Maleńkiego Tima obok siebie, na małym krzesełku przy stole. Para młodszych Cratchitów przysunęła krzesła dla wszystkich, nie zapominając naturalnie o sobie, po czym zaciągnąwszy straże u stołu brat i siostra wepchnęli sobie łyżki do ust, a to w obawie, że zaczną dopominać się głośno o gęś, zanim przyjdzie ich kolej. Wreszcie rozstawiono talerze i odmówiono modlitwę.

Zapadło teraz pełne napięcia milczenie, podczas którego pani Cratchit, obrzuciwszy wpierw uważnym spojrzeniem długie ostrze noża, przygotowywała się do zanurzenia go w gęsi; a gdy w końcu rozkrajała pierś i oczom zebranych ukazał się z dawna oczekiwany widok nadzienia, szmer zachwytu obiegł stół i nawet Maleńki Tim, naśladując parę młodszych Cratchitów, stuknął trzonkiem noża w stół i zawołał słabiutkim głosikiem: - Hura!

Nigdy nie było na świecie takiej gęsi. Bob powiedział, że nie wierzy, aby ktokolwiek kiedykolwiek upiekł taką gęś. Delikatne mięso i wyborny smak, niezwykłe rozmiary i niska cena stały się przedmiotem ogólnego podziwu. Z dodatkiem sosu jabłecznego i tłuczonych ziemniaków stanowiła wystarczające sanie świąteczne dla całej rodziny. A właściwie – jak oznajmiła z ukontentowaniem pani Cratchit, przyglądając się pozostawionej na półmisku jednej małej kostce – to nawet nie zjedli wszystkiego! Mimo to wszyscy się nasycili, zwłaszcza zaś młodzi Cratchitowie, których buzie umazane były sosem aż po brwi”.

Maleńki komentarz – w połowie wieku XIX na stołach Wielkiej Brytanii w istocie królowały gęsi, indyki były jeno (o, styl się udziela!) dla bogaczy – dlatego też nawrócony Scrooge pańskim gestem przesyła Bobowi i jego rodzinie w prezencie na bożonarodzeniowy obiad właśnie ogromnego indyka, delikates na zamożne raczej stoły przeznaczony. Moim skromnym zdaniem lepiej by zrobił, dosyłając kilka gęsi, gdyż smakiem i pożywnością znacznie one indyka przewyższają.

Aromat szałwii i cebuli jest typowy dla brytyjskiego nadzienia – czy to do gęsi, czy kurczaka, czy wreszcie wieprzowiny; zazwyczaj spora ilość siekanej, podduszonej cebuli mieszana jest z mielonym mięsem i pokruszonym chlebem, do smaku zaś doprawia się całość świeżą szałwią. Przypuszczam jednak, że z uwagi na skromne środki finansowe, pani Cratchit pominęła w tym przypadku mielone mięso, dając więcej chleba… Sos jabłeczny, czyli mus jabłkowy z odrobiną masła, jest tradycyjnym dodatkiem do powracającej w ostatnich latach do brytyjskich łask gęsi (zorientowali się wreszcie na Wyspach, że indyk nie odznacza się jakimś szczególnie wyrafinowanym smakiem, a w dodatku szansa, że w tym samym czasie uzyskamy soczystą pierś, miękkie nogi oraz dopieczone do końca nadzienie, doprawdy jest niewielka, szczególnie w świątecznym zamęcie), a już schab pieczony (koniecznie z chrupiącą skórką, czyli „cracklingiem”) nie może się bezeń obejść.

Jeszcze jedno – gęś pieczona była w piekarni na mocy prawa, zezwalającego biednym ludziom na korzystanie w niedziele i święta z wygasających pieców – znakomitych skądinąd do pieczenia właśnie tłustego drobiu oraz tych wszystkich oszczędnych wyspiarskich zapiekanek typu „pie”.

Czyż trzeba czegoś więcej do tego peanu na cześć gęsi i brytyjskiego obiadu w bożonarodzeniowy dzień? Ach, byłabym zapomniała:

„Na progu duch przystanął uśmiechnięty i pobłogosławił mieszkanie Boba Cratchita za pomocą swej pochodni. Pomyślcie tylko! Bob zarabiał zaledwie piętnaście szylingów na tydzień – zaledwie piętnaście szylingów otrzymywał w każdą sobotę miesiąca – a mimo to Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia pobłogosławił jego skromniuchny domek”.

Pozdrawiam wszystkich niezwykle i przedświątecznie serdecznie,

zwycięska (w boju z podwójną gęsią), sentymentalna (Dickensem)

Natalka




Podziel się linkiem: